Adam Hofman: Wysyłanie dziś komunikatu, że Polska już została wyremontowana, może się okazać samobójcze dla PiS

Anna Wojciechowska
Adam HofmanByły polityk Prawa i Sprawiedliwości, z wykształcenia politolog. W 2010 pełnił funkcję rzecznikia prasowego PiS oraz klubu parlamentarnego tej partii. W 2015 nie startował w wyborach do Sejmu.
Adam HofmanByły polityk Prawa i Sprawiedliwości, z wykształcenia politolog. W 2010 pełnił funkcję rzecznikia prasowego PiS oraz klubu parlamentarnego tej partii. W 2015 nie startował w wyborach do Sejmu. Bartek Syta
- Przekaz Morawieckiego podsumowujący trzylecie rządów PiS to jest zakładanie sobie stryczka na szyję przy jednoczesnym kopnięciu w skrzynkę, na której się stoi - mówi Adam Hofman, były polityk Prawa i Sprawiedliwości.

W jakiej kondycji obóz rządzący kończy ten rok. Są powody do otwierania szampana?
Jak się spojrzy powierzchownie, to może do szampana nie, ale do otwarcia jakiegoś wina musującego rzeczywiście jest atmosfera. Można bowiem powiedzieć tak: sondaże są wysokie; opozycja nadal jest podzielona, mimo że mamy za sobą kryzysowe sytuacje, jak afera KNF; w rządzie też panuje w miarę spokój; żadne historie wewnętrzne nie wychodzą na jaw. Teoretycznie jest zatem dobrze. Kiedy jednak się trochę poskrobie, to wyłania się już niekoniecznie tak optymistyczny obraz. Otóż opozycja jest podzielona, ale trzeba pamiętać, że ten stan będzie trwał tylko do czasów wyborów do Parlamentu Europejskiego. Tymczasem obóz rządowy zrealizował już wszystkie swoje dotychczasowe obietnice i nie ma pomysłu na nowe. Obecny przekaz rządzących: zrobiliśmy już wszystko, co zapowiadaliśmy, jest najgorszym z możliwych przed wyborami.

Premier Mateusz Morawiecki na trzylecie rządu pozwolił nam już cieszyć się wszystkimi zmianami w spokoju.
I ja tego właśnie nie rozumiem. Ten przekaz to jest zakładanie sobie stryczka na szyję przy jednoczesnym kopnięciu w skrzynkę, na której się stoi.

Dlaczego? Skoro, jak usłyszeliśmy, dom został już wyremontowany?
Jak dom został wyremontowany, to się zwykle ekipę zwalnia. Tak więc naturalną reakcją ludzi po takich słowach jest powiedzenie tej ekipie: do widzenia. Ta metafora jest fatalna z punktu widzenia zbliżającej się kampanii wyborczej. Jeśli się chce rządzić drugą kadencję, wypadałoby raczej powiedzieć: położyliśmy fundamenty, postawiliśmy jedną ścianę, ale mamy jeszcze wiele do zrobienia.

Może premier Morawiecki czerpie z doświadczeń Tuska, który polityką „ciepłej wody w kranie” skutecznie utrzymywał władzę?
To jest zupełnie inna sprawa, na którą zwracam uwagę już od jakiegoś czasu. To jest problem tego, że PiS musi w końcu zacząć na serio rządzić, a nie tylko panować. Proszę zwrócić uwagę, że ten obóz przez trzy lata non stop walczył, szturmował, zdobywał. Najwyższy jednak czas przejść na tryb rządzenia. I jesteśmy w przełomowym momencie, bo wkrótce rozstrzygnie się, czy to w ogóle jest systemowo możliwe, że PiS jest partią, która jest w stanie rządzić, czyli też porozumiewać się z częścią elit, rozkładać się na dobre, przestać mieć to poczucie, że jest partią tylko tymczasowo sprawującą władze. To wewnętrzne poczucie PiS przekłada się bowiem na myślenie wyborców. To jest naturalnie zły prognostyk na wybory. Powtarzam: wysyłanie dziś komunikatu, że Polska już została wyremontowana może się okazać samobójcze dla PiS.

Może jest zatem tak, że PiS zwyczajnie nie umie, nie jest w stanie rządzić? Przejście na tryb rządzenia miało nastąpić, jak się wydawało, wraz ze zmianą premiera. Projekt pod tytułem: premier Morawiecki zakończył się fiaskiem?
Chyba jeszcze trwa. Zmiana na fotelu premiera miała uspokoić konflikt polityczny, za granicą - z Unią Europejską, w kraju - z rynkami finansowymi, przedsiębiorcami. Premier Morawiecki miał być, jak wydawało się, tym, który dzięki temu wyciszeniu zwróci się do tej wciąż rodzącej się w Polsce klasy średniej, mieszczańskiej. Tymczasem zwrócił mocno do twardego elektoratu PiS. Dzięki temu został zaakceptowany przez tych wyborców, to zaplecze. Niestety, uzyskał ten cel kosztem tego, że nie poszerzył elektoratu PiS. A to jest dziś klucz do wygrania kolejnych wyborów przez PiS. Czy teraz premier zacznie w końcu wyciągać rękę do wyborców mieszczańskich? To się dopiero okaże. W każdym razie ogłoszenie, że już wszystko zrobiliśmy, co mieliśmy zrobić, to raczej droga do przejścia do opozycji przez PiS w 2019 roku.

Z Nowogrodzkiej słychać, że entuzjazm samego prezesa Kaczyńskiego do Mateusza Morawieckiego już osłabł?
Zależy gdzie ucho przyłożyć.

I to jest ten człowiek, na którego Jarosław Kaczyński będzie stawiał do końca tego maratonu wyborczego?
Wydaje się, że trudno będzie robić zmianę w cyklu wyborczym, jak on się już zacznie.

Jest za mało czasu, by bezpiecznie zmienić premiera?
Zmienić można teoretycznie zawsze. Tylko na kogo? Sam Jarosław Kaczyński musiałby stanąć na czele rządu? To nie jest wymarzony dla niego scenariusz, raczej ostateczna konieczność. Odkurzyć premier Szydło, jak mówią niektórzy? Trudno też szybko wypromować kogoś popularnego, lubianego powszechnie w stylu Tadeusza Cymańskiego. Opcje są, ale trudne.

Jeśli już, to raczej miałby to być minister Joachim Brudziński.
To scementowałoby z pewnością obóz rządzący. Wciąż jednak nie byłoby ruchem poszerzającym elektorat. Zresztą jakakolwiek, nawet najlepsza, zmiana personalna sama w sobie, nie zmieniłaby teraz realnie nic. Dziś jest czas na zmianę filozofii rządzenia, a konkretnie przejście na etap rządzenia z etapu zdobywania władzy.

Morawiecki nie rządzi realnie?
Brakuje jak na razie wyraźnego przekazu: w tym i tym symbolicznym momencie zakończył się taki etap zmian, a teraz przechodzimy do innego i wyjaśniamy, co chcemy zrobić, jakie mamy wyzwania. I nie jest tak, że te obietnice mogą się pojawić w oficjalnej kampanii. To za późno. Dziś jest ostatni gwizdek na przedstawienie konkretnej nowej wizji politycznej przez PiS.
Złożenie wniosku o wotum zaufania to zła kontrofensywa?
Dobry ruch taktyczne zagranie, i, niestety, starczy na krótko. Do świąt nie wystarczy.

Pesymistycznie kreśli Pan te widoki dla PiS na nowy rok?
Niekoniecznie. Mówię raczej, że PiS jest w decydującym momencie i najbliższe tygodnie rozstrzygną, jakie te widoki na 2019 rok są. Wkrótce okaże się, jakie zdolności realnego działania ten obóz ma. Zobaczymy np., czy jest zdolny na normalnych komercyjnych warunkach przejąć radio, czy jest zdolny do przeprowadzenia takich śmiałych pomysłów.

Takie projekty niosą też ze sobą ryzyko. Nie ma Pan wrażenia, że w ten nowy rok PiS może wejść też z wytrąconym głównym atutem: wizerunkiem partii, która może jest nieporadna, ale uczciwa, walcząca z układami?
Sondaże na razie nie pokazują, by ten wizerunek bardzo ucierpiał. Jeśli nawet przyjmiemy, że on ucierpi istotnie, to nie to jest głównym, a przynajmniej nie jedynym problemem PiS. Wizerunkiem uczciwej, ale nieporadnej, niezgrabnej czy wręcz nieudolnej władzy, PiS nie wygra drugiej kadencji. Oczywiście każdy na początku ma prawo do błędów, ale przez trzy lata wypada już nauczyć się rządzić. Trzeba porzucić stare szaty i wciągnąć nowe: partii, która po prostu potrafi lepiej zrobić pewne rzeczy, potrafi lepiej zarządzać od konkurencji.

Wydaje się jednak, że prezes Kaczyński uznał właśnie utrzymanie tego wizerunku za najistotniejsze. Jego obronie było poświęcone całe jego ostatnie wystąpienie.
Jarosław Kaczyński chce zatrzymać postęp wizerunkowej platformizacji PiS-u, żeby nie doszło do wrażenia, że PiS i PO to to samo. Wtedy bowiem pojawia się u wyborców antysystemowych, stawiających przede wszystkim na radykalną zmianę, chęć szukania czegoś nowego. Ale to nie jest jedyne ważne zagrożenie dla PiS.

Konflikt z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, partia, która ma z jego inicjatywy, jak słychać, powstawać, to też realne zagrożenie czy raczej nie ma to znaczenia?
Ma bardzo duże znaczenie. Oczywiście, nie wiemy, na ile ze strony ojca Rydzyka to są tylko negocjacje, a na ile chęć realnego założenia partii. Słychać jednak, że zalążki struktury takiej nowej partii się rzeczywiście budują. Związani z ojcem dyrektorem Mirosław Piotrowski, Andrzej Jaworski jeżdżą po kraju i szukają ludzi. To nawet logiczne, bo wybory do Parlamentu Europejskiego są łatwe dla tych małych, młodych ugrupowań. Tylko w nich konkurencja PiS po prawej stronie może realnie zgarnąć te 5-6 proc. wyborców, głosząc choćby, że są przeciw Unii Europejskiej.

A nie jest też tak, że PiS rozsadza pomału już wojna wewnątrz samego rządu?
Natężenie konfliktu politycznego wewnątrz rządu jest duże, ale jak się rządzi, ono zawsze jest duże. Trudno zresztą powiedzieć, że pod względem tych wewnętrznych walk jest gorzej niż rok temu.

I ten konflikt nie jest w stanie zaszkodzić PiS?
Jeśli był taki sam rok temu i jest teraz, to znaczy, że raczej musi trwać (śmiech). Jakaś homeostaza musi być w systemie. Muszą być blisko dwa silne ośrodki, które rywalizują.

I sądzi Pan, że wbrew spekulacjom Jarosław Kaczyński nie głowi się, jak przerwać tę sytuację?
Sądzę, że uznaje to się raczej za sytuację pożądaną. Choć oczywiście jest to o tyle pewna uciążliwość, że coraz więcej czasu zajmuje mu rozstrzyganie na bieżąco sporów. Istoty to jednak nie zmienia.

Wielu jest przekonanych, że walka o wpływy między premierem Morawieckim a ministrem Ziobro jest już tak mocna, że musi to się skończyć dla któregoś odejściem z rządu.
Kiedyś z pewnością tak. Ale to jest tak, jak z kapitalizmem: kiedyś zbankrutuje, ale mamy nadzieję, że nie za naszego życia. Zatem z pewnością niebawem nie.

Zbigniew Ziobro jest nieusuwalny?
Jest tak samo usuwalny jak Mateusz Morawiecki. Zbigniew Ziobro nie dysponuje aż tak wielką siłą, której w Sejmie czy też na poziomie sejmików, PiS nie mógł-by odbić. Tylko po co psuć coś, co mimo wszystko działa? To się prezesowi Kaczyńskiemu zwyczajnie na razie nie opłaca.
Pan wierzy, podejrzewa, jak wielu, że w tej wojnie o wpływy to Zbigniew Ziobro użył taśm przeciwko premierowi?
Nie wiem, nie mam takiej wiedzy. Jak pyta mnie Pani, czy ludzie w polityce są w stanie atakować się wszystkimi dostępnymi środkami, to jasne że są.

Pytam, czy Ziobro jest do tego zdolny? Zna Pan go dobrze.
Zakładam, że ludzie z gruntu są dobrzy (śmiech). Nie chcę wchodzić w ocenę charakteru ludzi.

Zatem żadna rekonstrukcja nie jest potrzebna? Żadna się nie zapowiada przed wyborami?
Zmiany personalne w niektórych obszarach, choćby z czystej higieny politycznej, powinny być. Tyle że roszady personalne są wtórne do nakreślenia nowego etapu rządzenia. Ponadto zmiany będą wymuszone też, jak sądzę, odejściem niektórych ludzi do Parlamentu Europejskiego. Ale nie sądzę, by tezmiany dotknęły foteli premiera i ministra sprawiedliwości. Chyba że okazałoby się, że w wyborach europejskich PiS poniesie wyraźną przegraną.

Kto ma większą szansę ostatecznie tę walkę wygrać? Morawiecki czy Ziobro?
Dziś tego nie sposób rozstrzygnąć. Równie dobrze można rzucać monetą. W czystej polityce naturalnie to Zbigniew Ziobro ma większe doświadczenie plus ogromne zasoby, sojuszników, jawnych i niejawnych. Po drugiej stronie mamy jednak szybko uczącego się polityki premiera, z zapleczem. Fakt, że z zapleczem dość zamkniętym. Mam wrażenie, że u premiera dominuje takie myślenie formacyjne, wywodzące się jeszcze z Solidarności Walczącej: my się nie rozszerzamy, nikomu nie ufamy, jest nas kilku to i będziemy trudniejsi do zabicia. I to prawda. Tylko, jak się skończy kroplówka polityczna, może być już różnie.

I chyba nie sprawdzają się te tezy, że Mateusz Morawiecki może być kimś więcej niż kolejnym premierem z nadania prezesa? Że być może Jarosław Kaczyński myśli o nim jako o przyszłym liderze obozu prawicowego?
Taka jest mądrość etapu. Etapy mają to do siebie, że się zmieniają.

Ale faktyczna, polityczna pozycja Morawieckiego nie jest chyba silna skoro - jak słychać - mimo zabiegów od roku nie jest w stanie wymusić dymisji prezesa TVP?
Ale po co z punktu widzenia prezesa Kaczyńskiego odwoływać prezesa TVP? To zupełnie inna sprawa. Mówi Pani już o czystej polityce, a nikt nie ma złudzeń, że liderem tego procesu nazwanego dobrą zmianą jest prezes Kaczyński. Prezes telewizji to faktycznie jedna z pięciu kluczowych decyzji, jeśli chodzi o rządzenie. Takie rzeczy są zawsze zastrzeżone dla rady nadzorczej rządu. To prezes rady nadzorczej rządu ma prawo decydować o obsadzie tego stanowiska.

Co w tej piątce jest jeszcze?
Na przykład Bank Centralny.

Tak, to się da zauważyć ostatnio. Prezes Glapiński nie polegnie na aferze wokół KNF?
Zależy, jak się sytuacja rozwinie. Proszę pamiętać, że do wybrania nowego prezesa NBP potrzeba kwalifikowanej większości.

W PiS-ie można jeszcze w ogóle wskazać podział na tzw. gołębie i jastrzębie?
Można. Tylko gdzie te gołębie? (śmiech) Sądzę, że gdzieś tam są. I właśnie problem w tym, by teraz pokazać je miastu i światu.

A może gołębie odleciały na dobre? I jest jak mówi sam prezes: korzystamy z takich zasobów ludzkich, jakie mamy. Zwyczajnie brakuje komu merytorycznie to udźwignąć?
„Innych pisatielej u nas niet”. To bardzo popularna anegdota w PiS. Ale jak się poważnie naprawdę chce rządzić, to może trzeba sięgnąć dalej niż do pierwszej kadrowej. Jeśli PiS przestawi się na dobre na tryb rządzenia z trybu zdobywania, to może sięgnąć po nowych ludzi, tych, którym na pierwszym etapie powiedziało nie. Za kilka miesięcy przekonamy się ostatecznie, czy jest to możliwe.

Może nieufność i podejrzliwość to ta najpoważniejsza choroba, która toczy PiS?
Być może. To też się wkrótce okaże. Na razie PiS ma chwilę oddechu, by się przeorganizować. To jest dobry moment, bo opozycja się przegrupowuje po wyborach samorządowych. I też nie wiadomo, jak to się zakończy. Wybory faktycznie wygrał PiS, ale medialnie Grzegorz Schetyna. Tylko dlatego że miał nową szatę: szatę Koalicji Obywatelskiej. Uderzając tak mocno teraz w Katarzynę Lubnauer, sprawił, że Platforma znów zostaje „gołą” partią władzy. Z „gołym” PSL. To idealny do atakowania dla PiS symbol restauracji. To ciekawe też z punktu widzenia ewentualnego powrotu Donalda Tuska. Opozycja w szatach Koalicji Obywatelskiej to była idealna sytuacja na taki powrót. Przećwiczono ten wariant nawet przy okazji 11 listopada. Schetyna rozwalając faktycznie tę koalicję, utrudnia Tuskowi powrót do polskiej polityki. Na razie Polacy tego zablokowania Tuska przez Schetynę nie dostrzegają. Ale on doskonale wie, rozumie, co się stało w ostatnich dniach, i jego „strzeż się” wisi gdzieś w powietrzu.
A PiS się słusznie tak boi tego powrotu Tuska? Czy to już trochę przereklamowany polityk?
Naturalnie Tusk nie zachwyca już tak, jak zachwycał. Trochę przyrdzewiał. Jest jednak pytanie, czy jest na opozycji mocniejsza figura, polityk, pod którego flagą cała opozycja jest w stanie się zjednoczyć w wielobarwny podmiot złożony z autonomicznych partii, w którym wyborcy o różnych wrażliwościach i interesach będą się mogli rozpoznać. Tusk jest właśnie o tyle groźny, że jako jedyny ma szansę połączyć na wybory opozycję w tym kształcie. PO, żeby myśleć o wygranej, musi zrobić to samo, co Jarosław Kaczyński przed poprzednimi wyborami: zebrać wszystkich po tamtej stronie. Ale jak widać to nie jest na razie w indywidualnym interesie Schetyny, który swoich potencjalnych koalicjantów wystraszył.

PiS-owi z kolei nie wystarczy wygrać wybory, by przejąć realnie władzę.
W obecnej sytuacji politycznej oczywiście, że PiS musi się bić o samodzielne rządy. O nic innego się nie opłaca. Bo i na horyzoncie nie widać potencjalnego koalicjanta. Skoro przy okazji sejmików nie udało się porozumieć z PSL, to i już się nie uda. Władysław Kosiniak--Kamysz uwierzył Schetynie, że może zostać premierem. Z kolei ewentualna koalicja z Pawłem Kukizem byłaby widowiskowa i równie spektakularnie krótkotrwała.

Z tego, co Pan mówi, to nie tyle nie wygląda optymistycznie, co wręcz pesymistycznie.
Mówiłem, że jak się zajrzy do środka, to jest dużo problemów. Z drugiej strony pamiętajmy też jednak, że PiS dysponuje dziś ogromnymi zasobami politycznymi i to daje wciąż dużą nadzieję. Ten obóz polityczny ma dziś w rękach narzędzia, jakimi nigdy wcześniej nie dysponował: pełnia władzy, instytucje przejęte i własny prezydent.

A prezydent Andrzej Duda ma drugą kadencję w kieszeni?
To jest temat na oddzielną długą rozprawkę. Nie widzę pomysłu na odzyskanie inicjatywy przez prezydenta. Oczywiście ma trudno, bo będąc prezydentem faktycznie nie ma wpływu na nic.

Bo i o te wpływy niespecjalnie zabiegał.
Nie walczył rzeczywiście. Tyle, że jeżeli głowa państwa decyduje się na wariant, w którym nie ma realnej władzy, to musi rozpoczynać kolejną kampanię od pierwszego dnia urzędowania. Prezydent Duda nie zrobił tego i nie robi. Jest poważne pytanie, czy przez ten ostatni rok jest w stanie uścisnąć tyle dłoni, by to nadrobić, by dało mu to drugie zwycięstwo. Polska to nie małe Czechy.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl