80 lat temu Polska zajęła Zaolzie. Dziś mało kto pamięta, że aneksja była odpowiedzią na czeską aneksję w 1919 roku

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
30 września 1938 roku rząd RP postawił władzom Czechosłowacji ultimatum, żądając oddania Zaolzia. Drugiego października żołnierze pod dowództwem generała Władysława Bortnowskiego przekroczyli Olzę. Mieszkańcy Cieszyna witali te oddziały kwiatami.

Kontekst tego zbrojnego wejścia do Czechosłowacji był szczególny. Z jednej strony na Zaolziu mieszkało około 140 tysięcy Polaków. Można śmiało powiedzieć, że mniejszość polska była tam większością. Z drugiej – zaledwie kilka dni wcześniej Czechosłowacja zaakceptowała wyrażone przy wsparciu Wielkiej Brytanii i Francji żądanie III Rzeszy i zgodziła się oddać rządzonym przez Hitlera Niemcom Kraj Sudecki (zamieszkiwała go w większości ludność niemiecka). Ostatecznie usankcjonował to układ monachijski podpisany 30 września 1938 roku. Anglia, Francja, Niemcy i Włochy próbowały kosztem Czechosłowacji i jej ustępstw na rzecz Hitlera przedłużyć pokój w Europie.

Tego samego dnia polski minister spraw zagranicznych Józef Beck napisał utrzymaną w tonie ultimatum notę i zażądał zwrotu terytorium zamieszkiwanego w większości przez Polaków.
„Rząd polski widzi się zmuszony żądać w sposób najbardziej kategoryczny: natychmiastowego ustąpienia oddziałów wojskowych i policyjnych z terytorium Zaolzia i oddania w sposób ostateczny wspomnianego terytorium polskim władzom wojskowym” - napisano w nocie.

Jej sporządzenie poprzedziła narada na Zamku Królewskim w Warszawie z udziałem marszałka Śmigłego-Rydza. Jej uczestniczy byli zgodni, że należy wykorzystać szansę i upomnieć się o swoje. Rząd w Pradze i to żądanie zaakceptował. Cieszyn i okolice miały zostać przekazane polskim władzom wojskowym 2 października do 14.00.

Polacy przywitali żołnierzy kwiatami

I rzeczywiście 2 października na Zaolzie weszło Wojsko Polskie. Wkroczenie oddziałów generała Bortnowskiego poprzedził podniosły w tonie rozkaz marszałka Rydza-Śmigłego.

„Wy, żołnierze, jesteście w tej chwili uosobieniem woli narodu – pisał. - Za chwilę przekroczycie Olzę skazaną w ciągu długich lat na upokarzającą służbę rzeki oznaczającej granicę, która nie istnieje ani w sercach tych, którzy oba jej brzegi zamieszkują, ani w sercach całego narodu polskiego. Dzisiaj Olza staje się inną rzeką, choć jej fale tak samo szumią, chociaż nad jej falami chylą się te same drzewa. I bieg jej się nie zmienia. Z wami przekracza Olzę majestat Rzeczypospolitej”.

Słowa przyszłego naczelnego wodza cytował m.in. Miesięcznik Ideowo-Polityczny „Młoda Polska” w artykule na pierwszej stronie pod
charakterystycznym tytułem „Maszerować!”. Polscy mieszkańcy Zaolzia witali żołnierzy kwiatami.

– Ich czescy sąsiedzi traktowali ten gest jako akt zdrady – przyznaje dr hab. Marek Białokur z Instytutu Historii UO. – Zupełnie tak samo Polacy na Kresach oceniali tych, którzy kwiatami witali Armię Czerwoną.

Operacja zajmowania Zaolzia trwała nieco ponad tydzień, do 11 października. Jej formalnym zakończeniem był dekret wydany przez prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego, który potwierdził, że tereny Śląska Cieszyńskiego zostały połączone z Polską i włączone administracyjnie do województwa śląskiego.

Po odzyskaniu Zaolzia Polska zyskała około 800 kilometrów kwadratowych terytorium. Mieszkało na nim około 230 tysięcy osób. Do wiosny 1939 z Zaolzia wyjechało 5 tysięcy Niemców (rozczarowanych tym, że to nie Hitler ten teren zajął) oraz około 30 tysięcy Czechów.

Reakcja na zajęcie Zaolzia nie była jednolita. W rządowej prasie dominował entuzjazm. Wejście do Czechosłowacji traktowano jako dowód na mocarstwową pozycję Polski. Zupełnie inaczej – co zrozumiałe – widział całą sprawę Kamil Krofta, czeski minister spraw zagranicznych, który polskie działania zbrojne na Zaolziu nazwał „nieszlachetnym ciosem sztyletem w plecy, zadanym ciężko rannemu przeciwnikowi”.

Ambasador brytyjski wręcz grzmiał: „Kiedy cały świat cieszy się zażegnaniem wojny, wystąpienie Polski wywoła jak najgorszą reakcję w całym świecie, a angielska opinia publiczna będzie uważać Polskę za wroga pokoju nr 1”.

Także w Polsce reagowano różnie. Maria Dąbrowska, pisarka, autorka „Nocy i dni”, zapisała w dzienniku: „Wychodzę z tych dwu miesięcy jakaś zdruzgotana duchowo, tak wszystko, co się dzieje, jest nie w moim guście (aneksja Śląska Zaolziańskiego w porozumieniu z Niemcami, którzy dokonali aneksji Sudetów). Nie chcę już nawet poruszać tych wszystkich spraw”.

Tuwim był przeciw

Julian Tuwim sarkastycznie napisze: „Kiedy przeskoczysz, to i wtedy nie mów hop. Zobacz najpierw, w co wskoczyłeś”. Zaś w „Kwiatach polskich” będzie jeszcze bardziej dosadny, kiedy aneksję z 1938 roku opisze słowami: „Honor dziejów plugawili nikczemnym marszem na Zaolzie”.

Ale trzeba uczciwie przyznać, iż ogół społeczeństwa raczej tych wątpliwości ani rozterek nie podzielał. Uważano, że aneksja Zaolzia była aktem sprawiedliwości dokonanym przez państwo polskie. Powodem były wydarzenia sprzed blisko 20 lat. Wtedy wojska Czechosłowacji nie oglądały się na położenie Polski prowadzącej wojnę z Ukrainą, zaanga-
żowanej w powstanie wielkopolskie przeciw Niemcom i 23 stycznia 1919 roku zajęły polską część Śląska Cieszyńskiego. Ta polityka faktów dokonanych miała się okazać skuteczna. Na spornym terytorium nie doszło do plebiscytu, a tzw. konferencja ambasadorów przyznała Czechosłowacji zachodnią część Cieszyna oraz dwa powiaty zamieszkiwane w większości przez Polaków z ich przemysłową infrastrukturą. W lipcu 1920 roku na konferencji w Spa Polska zaangażowana w wojnę z bolszewicką Rosją z konieczności przystała – ustami premiera Grabskiego - na te warunki.

- Trzeba pamiętać, że rady narodowe na szczeblu regionalnym zawarły porozumienie o rozgraniczeniu zgodnym z ówczesnymi stosunkami etnicznymi – podkreśla prof. Piotr Pałys z Instytutu Śląskiego w Opolu. - A potem nastąpiła dosyć perfidna decyzja prezydenta Czechosłowacji Masaryka, polityka i filozofa, który potrafił się jednak zachowywać zupełnie nie jak filozof. Kiedyś był polonofilem, ale potem mu to minęło. Wszczął on tzw. wojnę siedmiodniową i Czechów udało się zatrzymać dopiero pod Skoczowem. W Polsce zrobiło to jak najgorsze wrażenie. Zwłaszcza że w 1920 roku Czechosłowacja otrzymała Jabłonków i Frysztat, których nie udałoby się jej zyskać w żadnym plebiscycie. Francja, która na Śląsku sprzyjała Polsce, w konflikcie polsko-czechosłowackim stanęła po stronie czeskiej.

Relacji polsko-czeskich przez całe 20-lecie międzywojenne już się ocieplić nie udało. - Warto przy okazji wydarzeń z jesieni 1938 przypomnieć, że wówczas po raz pierwszy użyto terminu „ziemie odzyskane” na określenie Zaolzia - dodaje prof. Pałys. - Zaś Polska – choć nie miała umowy wojskowej z Czechosłowacją, zobowiązała się, że jeśli Francja będzie się biła po stronie Czechosłowacji, to udzieli jej sojuszniczego wsparcia. Dziś mało kto o tym pamięta, a Czesi najmniej. Inna rzecz, że Francuzi nie chcieli umierać ani za Gdańsk, ani za Pragę.

- Duża część polskiego społeczeństwa uważała, że to, co się stało w 1938 roku, było naprawieniem tamtej krzywdy – mówi dr hab. Marek Białokur – i powrotem tej części Śląska Cieszyńskiego, która się Polsce słusznie należała. Społeczeństwo miało przekonanie, że to Czesi podstępnie wykorzystali trudną sytuację Polski w pierwszych miesiącach niepodległości. To była rana, z którą polskie społeczeństwo się nie pogodziło, a w dodatku los Polaków, którzy znaleźli się na terenie Czechosłowacji, mówiąc delikatnie, nie był najlepszy. Kiedy Czesi znaleźli się w sytuacji kryzysu, uznano, że Polska powinna tę sytuację wykorzystać. Pamiętano postawę Masaryka i Benesza, którzy nie zgadzali się na transport broni z Francji do Polski podczas wojny polsko-bolszewickiej. Pamiętano wypowiedź Masaryka, który w 1920 roku orzekł, że Polski w zasadzie już nie ma.

Dr Białokur przyznaje, że ta ocena zmieniła się w 1939 roku. Czechosłowacja została ostatecznie pokawałkowana w marcu, a Polska zaledwie kilka miesięcy później. Ale z drugiej strony podziały wśród historyków trwają do dziś. Historiografia związana z obozem sanacyjnym i broniąca Józefa Becka stoi na stanowisku, że Polska po prostu wykorzystała swoją szansę (często się nam zarzuca, że tego w historii nie robiliśmy). Nie odebraliśmy, korzystajac z ich słabości, Czechom Moraw czy okolic Pragi, tylko teren sporny.

- Politycy opcji socjalistycznej niepodległościowej patrzą na Czechosłowację inaczej – dodaje Marek Białokur. - Dla nich była ona jednym z niewielu w Europie krajów demokratycznych i należało go wspierać i czerpać z niego wzorce. Ale nawet w prasie innej niż sanacyjna nikt na pierwszej stronie nie krytykował, że Polska wróciła na Zaolzie. Na kolejnych kolumnach pojawiały się komentarze chłodniejsze w tonie, z refleksjami typu: Dzisiaj Czechosłowacja, a jutro my możemy zostać zaatakowani. We Francji i w Wielkiej Brytanii prasa za przyzwoleniem władz zrobiła z Polski hienę, która rzuciła się na ofiarę. Tylko trzeba pytać, czyją ofiarą była Czechosłowacja? Oczywiście w pierwszej kolejności Niemiec hitlerowskich, ale przy pełnym przyzwoleniu tych dwóch krajów. A przecież Francja gwarantowała Czechosłowacji nienaruszalność jej granic. Nie potępiam w sposób czarno-biały decyzji polskich władz. Moment był niefortunny, ale to widać dopiero z perspektywy późniejszych wydarzeń – września 1939 i hekatomby II wojny światowej. Zapominamy, że we wrześniu 1938 bardzo wiele osób w Europie nie zakładało, że dojdzie do konfliktu na tak ogromną skalę.

Rozciągnięty na niemal całe międzywojenne dwudziestolecie konflikt zaciążył także na relacjach powojennych między Czechosłowacją i Polską.

Profesor Pałys zauważa, że wprawdzie w PRL-u wszystko, co związane z międzywojniem, oceniano w oficjalnej propagandzie źle, ale Beck oceniany był niemal jako faszysta, jednoznacznie źle oceniały go też wszystkie czeskie partie polityczne.

- Sam fakt, że Zaolzie niemal przez rok należało do Polski i to na podstawie dwustronnej umowy, powodował, że władze po wojnie chętnie do tego nawiązywały – przypomina profesor. - Skoro utraciliśmy ziemie na wschodzie, trzeba zrobić wszystko, by cały naród znalazł się w jednym państwie i w jednych granicach - uważano. Polacy z Zaolzia, którzy zresztą stworzyli podczas wojny na tym terenie ruch oporu, także. Oni oczekiwali, że Wojsko Polskie wróci. Gdyby się udało, nowa władza miałaby propagandowy sukces. Próbowano Czechów namówić do wymiany terenów, tak by Zaolzie znalazło się w Polsce. Ostatecznie Michał Rola-Żymierski za przyzwoleniem Bieruta próbował to załatwić podobnie jak generał Bortnowski. Wysłał na Zaolzie wojsko, wykorzystując jako pretekst tzw. incydent raciborski – Czesi zajęli kilka wiosek w rejonie Raciborza. Linie rozgraniczenia pokrywały się niemal dokładnie z tymi z 1918 i z 1938 roku. Ostatecznie nic z tego nie wyszło. Rosjanie spacyfikowali całą akcję. My nie zyskaliśmy Zaolzia. Czesi też nie dostali terenów, do których aspirowali – Kłodzka i terenów w Głubczyckiem i w Raciborskiem. Polska była gotowa granice przesuwać, ale w zamian za Zaolzie. Czesi tego nie chcieli.

Konflikt z 1938 roku powrócił w pamięci Czechów 30 lat później, kiedy w 1968 Polska u boku Związku Radzieckiego i innych „bratnich krajów” najechała zbrojnie Czechosłowację. Jak podkreśla dr Zbigniew Bereszyński, była to trudna próba także dla Polaków z Zaolzia. Wielu wypierało się po tym doświadczeniu swojej polskości.

- U Czechów w sposób naturalny pojawiały się skojarzenia: Polacy wkroczyli w 1938 i powtórnie w 1968 – mówi dr Białokur. - Z całą pewnością także te osoby, które miały polskie pochodzenie, a mieszkały w Czechosłowacji i sympatyzowały z wydarzeniami Praskiej Wiosny, dowiadując się, że wkraczają polscy żołnierze (choć na Zaolzie oni nie wjechali), musieli się czuć źle. Tym bardziej że kiedy władze komunistyczne okrzepły po przeprowadzeniu akcji wysiedleń zarówno w Czechosłowacji, jak i w Polsce, wszelkie konflikty były przez lata wytłumiane w imię internacjonalizmu. Trudne relacje próbowano zabetonować. Ale ich się zabetonować nie da.

Opolski historyk przypomina, że w 2009 roku na Westerplatte prezydent Lech Kaczyński przeprosił Czechów za rok 1938. Wtedy też odbyła się dyskusja na temat tego, czy miał za co przepraszać i czy powinien.

- Bardzo jestem ciekaw, na ile przeciętny Czech w wieku 18-19 lat kończący podstawowy okres kształcenia, ale także ten, który ma lat 40, i ten, który ma 70-80 i rok 1968 był czasem jego młodości, odnosi się do relacji z Polską. Myślę, że z tyłu głowy gdzieś ta przeszłość siedzi. I Czesi mają prawo mieć poczucie krzywdy większe niż my. Dla nas rok 1919/1920 jest odległy. Mało kto w Polsce o tym konflikcie z Czechami wie. Wzajemne relacje ocenia się raczej przez pryzmat 1938 i 1968 roku. A w jednym i w drugim przypadku my znaleźliśmy się na ich terytorium – uważa Marek Białokur. - Sytuacji z 1938 i 1968 nie powinno się zestawiać. Co nie znaczy, że dla przeciętnego Czecha one się nie zbijają w jedno: Polacy dwukrotnie do nas wkroczyli, wykorzystując nasze osłabienie i przewagę innych państw. Prawda jest bardziej skomplikowana.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: 80 lat temu Polska zajęła Zaolzie. Dziś mało kto pamięta, że aneksja była odpowiedzią na czeską aneksję w 1919 roku - Plus Nowa Trybuna Opolska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl