44. polskich żołnierzy poległo na misjach zagranicznych. Wojsko nie zapomina o swoich

Redakcja
Krzysztof Szymczak/Polskapresse
22 polskich żołnierzy zginęło w Iraku, tyle samo w Afganistanie. Wśród nich jest 9 z 25. Brygady Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie. Wojsko nie zapomina o swoich poległych - pisze Sławomir Sowa.

Adam jakby przeczuwał. Zanim wyjechał, powiedział matce i bratu, że jakby nie daj Boże, to niech pochowają go tu, na miejscu. Kiedy w czwartek 14 października wyruszał na patrol, być może wierzył, że jednak ma szczęście. Za kilka dni kończyła się jego zmiana w Afganistanie, a to miał być ostatni patrol. I był ostatni. Talib, opuszczając rękę z pociskiem do moździerza, nie zastanawia się, ile dni naszym zostało do odsłużenia.

Adam Szada-Borzyszkowski był dziewiąty. Z szarej, granitowej płyty w kościele garnizonowym w Nowym Glinniku koło Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie stacjonuje 25. Brygada Kawalerii Powietrznej, patrzy ośmiu jego kolegów, którzy zginęli w Iraku i Afganistanie. W lewym dolnym rogu jest miejsce na tabliczkę ze zdjęciem Adama i krótką notką. Notka zawsze jest krótka: stopień, imię i nazwisko, jednostka, kontyngent, data śmierci, czarny krzyż z boku. Tabliczkę wmurują 11 listopada, na Święto Niepodległości.
- Zawsze robimy to w sposób uroczysty. To nie jest po prostu przyklejanie tabliczki, trzeba oddać żołnierzowi hołd - podkreśla major Sławomir Miszczuk, rzecznik brygady.

Rzecznik. Łatwa funkcja. Major Miszczuk ma jeszcze inną, o której źle się rozmawia. Jest jednym z tych, którzy jeżdżą do rodzin zabitych i mówią: wasz syn zginął. Fachowo to się nazywa zespół powiadamiania.
- Pierwszy raz byłem w 2004 roku - opowiada Miszczuk. - W katastrofie śmigłowca w Iraku zginęli wtedy Paweł Jelonek i Karol Szlązak. To byli pierwsi żołnierze z naszej brygady, którzy polegli na misji. Pojechaliśmy do rodziców Karola Szlązaka, do wioski za Opocznem. Matka, jak nas tylko zobaczyła, już wiedziała. "Nic nie mówcie", poprosiła. Siedzieliśmy w ciszy. Potem zapytała, czy jesteśmy pewni, że to Karol i czy na pewno nie żyje.

Major Miszczuk spogląda gdzieś w ścianę: - Wie pan, strasznie ciężko mówić takie rzeczy. Matka płacze, dopiero co się dowiedziała, a trzeba ją jeszcze zapytać, czy wojsko ma zorganizować pogrzeb, jak zorganizować, gdzie. Zespoły powiadamiania są dwa, dyżurują na zmianę. W każdym jest dowódca poległego żołnierza, psycholog, lekarz, kapelan. Do rodzin rannych żołnierzy też jedzie taki zespół, ale bez kapelana. W takiej chwili widok koloratki pod mundurem nie zostawia już nadziei. W ciągu najdalej dwóch godzin od śmierci żołnierza zespół jest już w drodze. Pora nie gra roli. Czasem budzą rodzinę w środku nocy. To wyścig z czasem, żeby ojciec, matka, żona, nie dowiedzieli się tego najgorszego z telewizji albo od kogoś znajomego z wojska. Jeśli żołnierz jest żonaty, wyruszają równocześnie dwa zespoły: jeden do żony, drugi do rodziców.

Wieś Dzielna, parę kilometrów za Opocznem, przy trasie do Radomia. Mały, pomalowany w słoneczne kolory dom. Stąd pochodził Karol Szlązak, technik w śmigłowcu. Zginął jako jeden z pierwszych.
- W grudniu będzie sześć lat, jak Karol nie żyje, niby człowiek powinien się z tym pogodzić, ale przychodzą dni, że nie mogę sobie miejsca znaleźć - przeciera okulary Józef Szlązak.
Matka Karola za każdym razem, kiedy ginie nasz żołnierz, od nowa przeżywa dzień, kiedy dowiedziała się o śmierci syna.

Więcej w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub na prasa24.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl