Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

29. rocznica katastrofy w elektrowni w Czarnobylu. W Poznaniu otwarcie wystawy "Atomowy strach"

Krzysztof M. Kaźmierczak
Podczas każdej kontroli radioaktywności obawiałem się, że czujniki wykażą skażenie - mówi Arnold Kozłowski
Podczas każdej kontroli radioaktywności obawiałem się, że czujniki wykażą skażenie - mówi Arnold Kozłowski I. Kozłowska
Z Arnoldem Kozłowskim, współautorem wystawy "Atomowy strach", o elektrowni w Czarnobylu rozmawia Krzysztof M. Kaźmierczak.

Nie obawiał się Pan wybrać do zamkniętej strefy wokół elektrowni atomowej w Czarnobylu?
Oczywiście.

Dlaczego zatem Pan zaryzykował?
To miejsce interesowało mnie już od dawna. Dobrze pamiętam dzień katastrofy, miałem wtedy 14 lat. Gdy nadarzyła się okazja odwiedzić to miejsce - chętnie z niej skorzystałem.

Przygotowywał się Pan jakoś szczególnie na tę wyprawę?
Wyposażyliśmy się z żoną w urządzenia do pomiaru promieniowania, wzięliśmy też maski przeciwpyłowe.

Przeciwpyłowe? Przed promieniowaniem przecież nie uchronią...
Tam nie ma konieczności zabezpieczania się przed napromieniowaniem. Wystarczy, że nie dotyka się metalowych przedmiotów i omija miejsca z ostrzeżeniami o wyższej radioaktywności.

Po co zatem maski?
Są niezbędne podczas zwiedzania wnętrz budynków. Zalega w nich bowiem gruba warstwa kurzu.

Był Pan w samej elektrowni, przy sarkofagu okrywającym reaktor, w którym doszło do wybuchu?
Tak, zaskoczyło mnie, że elektrownia tętni życiem. Pracuje w niej na co dzień ponad dwa tysiące osób. Panują tam jednak rygorystyczne zasady bezpieczeństwa. Wejście i wyjście wiąże się z badaniem każdej osoby pod kątem napromieniowania. To dosyć stresujące przeżycie. Podświadomie obawiałem się za każdym razem czy czujniki nie wykażą skażenia.

Co dzieje się gdy czujniki wykazują napromieniowanie?
Osoba taka jest natychmiast odizolowywana, poddawana odkażaniu i badaniu.

W elektrowni widać ślady po katastrofie?
Tam nie, ale są widoczne w otaczającej ją zamkniętej strefie.

Co na Panu zrobiło w niej największe wrażenie?
Dojmująca pustka. Tak mogę opisać moje odczucia z pobytu w mieście Prypeć. Do czasu wybuchu mieszkali w nim pracownicy elektrowni i ich rodziny - łącznie ok. 50 tys. osób. W ciągu kilku godzin Prypeć stała się miastem wymarłym i tak jest do dzisiaj. Chodząc ulicami, wchodząc do budynków początkowo wciąż oczekiwałem, że zobaczę jakiś ludzi - to naturalny odruch. Ale co najwyżej widzieliśmy ptaki. Duże wrażenie zrobiła na mnie także niezwykle bujna roślinność. Byłem zaskoczony idąc ścieżką wśród traw i krzewów gdy nasz przewodnik powiedział, że znajdujemy się na środku szerokiej dwupasmowej ulicy.

Na wystawie zobaczyć można aż tysiąc zdjęć Pana i żony. Jak to możliwe, że zmieściły się w galerii, która ma dosyć ograniczona przestrzeń, gdyż znajduje się w dawnym schronie przeciwatomowym?
Część fotografii przedstawianych jest w formie multimedialnej prezentacji. Prócz nich pokazujemy także nasze filmy z pobytu w zamkniętej strefie.

"Atomowy strach" - wystawa w Galerii Werkbank
(ul. Małachowskiego 2, Poznań)
czynna 26 kwietnia - 10 maja
czwartek-niedziela, godz. 14-19, wstęp 3 zł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski