2018 to pierwszy rok realnej walki ze smogiem?

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Na 10 najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie, aż sześć to były miasta polskie
Na 10 najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie, aż sześć to były miasta polskie Szymon Starnawski/Polska Press
Na każdą ofiarę śmiertelną wypadku przypada w Polsce rocznie nawet 14 ofiar śmiertelnych chorób wywoływanych przez smog. Od dekad doskonale wiemy, jak niebezpieczne są polskie drogi. Ale dopiero kilka lat temu zaczęliśmy rozumieć, jak bardzo niebezpieczny jest smog

Ostatni czas przyniósł pod tym względem niezwykle ważną zmianę. Choć o smogu jest głośno w mediach od początku dekady, a alarmujące raporty organizacji zajmujących się problemem zanieczyszczenia powietrza ukazują się co kilka miesięcy, w końcu przekroczona została pewna masa krytyczna.

W tej chwili już większość Polaków zdaje sobie sprawę z tego, jak niebezpieczny jest cichy zabójca, którym jesteśmy zmuszeni oddychać - przede wszystkim od jesieni do wiosny. To zaś przeniosło problem smogu z tzw „niszy”, czyli obszaru zainteresowania ekologicznych aktywistów i ruchów miejskich do politycznego mainstreamu.

W efekcie rok 2018 był momentem, w którym Polska na serio zaczęła walczyć ze smogiem.

Pomogły nam w tym oczywiście statystyki, od których włos jeży się na głowie. Europejska Agencja Środowiska szacuje, że co roku z powodu zanieczyszczenia powietrza przedwcześnie umiera ok. 40-48 tysięcy Polaków. Wiemy, że na południu Polski zdarzają się dni, w których normy zostają przekroczone o ponad 1000 proc. Wiemy też, że regularnie bywają przekroczone 3-4 krotnie również w takich miastach jak Warszawa, Łódź czy Poznań. Średnia liczba dni w roku, w których przekraczane są normy to 76 w Małopolsce, 72 na Śląsku, ale też 52 w łódzkim, czy 40 na Mazowszu. Dodajmy, że to średnie wartości dla całych województw, z uwzględnieniem nie tylko miast, ale i obszarów leśnych czy górskich. W miastach normy przekraczane są znacznie częściej.

Smog jest skrajnie niebezpieczny dla układów krążenia i oddechowego - ma też szkodliwy wpływ na układ nerwowy

Pomogły nam też aplikacje podające odczyty ze stacji badania jakości powietrza - każdy ich użytkownik widział już plan swojej miejscowości pokryty czerwonymi czy brunatnymi planami. I dostawał powiadomienia w stylu „jakość powietrza: niebezpieczna dla życia”. Po kilku takich powiadomieniach zaczyna się cieplej myśleć o maskach przeciwsmogowych.

Pomogły listy chorób, do których przyczynia się smog. Są na nich proste dolegliwości - odczuwając je, często nawet nie mamy pojęcia, że to prezent astma i przewlekła obturacyjna choroba płuc, nowotwory płuc i krtani, wreszcie nadciśnienie tętnicze, miażdżyca i niewydolność serca i zawał. Smog jest skrajnie niebezpieczny dla naszych układów krążenia i oddechowego - ma też szkodliwy wpływ na układ nerwowy. Wdychając go, znajdujemy się w sytuacji podobnej do tej, której doświadcza bierny palacz. Problem w tym, że ten niewidzialny „ktoś” tuż obok nas odpala jednego papierosa od drugiego i ani na moment nie przestaje.

Pomogło upowszechnienie wiedzy na temat tego, co dokładnie nas truje. Wiemy, że pył PM10 (o rozmiarach między 2,5 a 10 tysięcznych mm) może dotrzeć do górnych dróg oddechowych i płuc. Wiemy też, że jeszcze groźniejszy jest pył drobniejszy, czyli PM2,5 (o rozmiarach poniżej 2,5 tysięcznych mm). On może już wnikać do pęcherzyków płucnych a stamtąd do układu krwionośnego. Wiemy wreszcie o rakotwórczym działaniu benzopirenu - którego normy również są regularnie przekraczane nad polskimi miastami.

Pomogły wreszcie europejskie rankingi krajów i miast z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem. Polska jest w nich regularnie na niechlubnym podium. Z kolei miasta południa Polski dosłownie okupują jego pierwsze pozycje. 2 lata temu w rankingu Europejskiej Agencji Środowiska na 10 najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie, aż sześć to były miasta polskie. Polskim miastom trafia się również pozycja antylidera podobnych rankingów. Najgorzej jest oczywiście w Małopolsce i na Śląsku. Kraków, Nowy Sącz, Zakopane, Żywiec, Rybnik, Gliwice, Zabrze czy Sosnowiec - te miasta regularnie pojawiają się w czołówce tych list. Katastrofalna jest sytuacja, jeśli chodzi o zanieczyszczenie benzopirenem. W tegorocznym raporcie Europejskiej Agencji Środowiska aż 19 z pierwszych 20 europejskich miast, w których stężenie benzopirenu w powietrzu jest najwyższe, to miasta w Polsce.

Świadomość tego, jak bardzo szkodzi nam smog, jest już w każdym razie powszechna. Latem tego roku CBOS przeprowadził badanie wśród mieszkańców miast - mieli wskazać najważniejsze problemy, które im doskwierają. W miastach powyżej 500 tysięcy mieszkańców smog znalazł się na drugim miejscu (wskazało go ponad 50 proc. respondentów), „przegrywając” jedynie z sytuacją w służbie zdrowia. W skali całego kraju (badano tylko miasta, od tych najmniejszych do tych największych) kwestia smogu i jakości powietrza również znalazła się dość wysoko - bo na miejscu szóstym.

Skoro problemu nie da się już zamieść pod dywan, musiał nadejść moment, w którym smogiem zajęła się i Polska

Skoro tak, to nic dziwnego, że problem smogu w końcu zaczął się na serio liczyć również w polityce. Mówił o nim - przywołując niezaniżone dane o jego śmiertelnym żniwie - premier Mateusz Morawiecki w swym sejmowym exposé sprzed roku: „W wielu rejonach Polski szczególnie w Małopolsce, czy na Śląsku, ale również na Mazowszu widziałem krajobraz spowity gęstą, szczypiącą mgłą i dzieci wracające ze szkoły do domu z maseczkami na twarzach. (…) „a dym z palenia w piecu śmieciami nie ulatuje do nieba. Ten pył trafia do płuc naszych i naszych dzieci.” - ten fragment exposé był jednym z bardziej zaskakujących obserwatorów, politycy z formacji Morawieckiego tradycyjnie przecież bagatelizowali temat i próbowali się odwoływać do serc wyborców jak najbardziej skłonnych do „palenia w piecu śmieciami”.

W wyborach samorządowych z problemem smogu stało się to samo, co z innymi tematami dotąd „zastrzeżonymi” głównie dla ruchów miejskich. Okazało się, że Polacy nie mierzą już poziomu swej jakości życia wyłącznie według kryteriów ekonomicznych. Okazało się również, że wymagają od burmistrzów czy prezydentów miast zajęcia się nie tylko rozwojem miejskiej infrastruktury i „łataniem dziur w drogach”, ale także problemem zanieczyszczenia powietrza. Kwestia smogu była jednym z ważniejszych tematów kampanii samorządowych w większych miastach, liczyła się również w licznych mniejszych ośrodkach na duszącym się od pyłów i benzopirenu południu Polski.

Skoro problemu nie da się już zamieść pod dywan, a świadomość skali zagrożenia stała się powszechna, musiał nadejść moment, w którym realnie zajęło się nim również polskie państwo.

Sporo jest zwykłego kombinowania. W sieci pojawiły się opisy przerabiania „kopciuchów” na „nowoczesne” piece

W sierpniu alarmujący raport o kosztach zdrowotnych zanieczyszczenia powietrza przedstawiło ministerstwo przedsiębiorczości i technologii. Według resortu Jadwigi Emilewicz w samym 2016 roku tylko tzw niskoemisyjne zanieczyszczenia powietrza spowodowały przedwczesną śmierć ok. 19 tysięcy Polaków. Dla porównania - łączna liczba ofiar śmiertelnych wypadków drogowych w Polsce w2017 roku to 2810 - czyli ponad 6 razy mniej! Zanieczyszczenia niskoemisyjne produkuje trucicielska „drobnica”: nie duże zakłady przemysłowe czy elektrownie węglowe, tylko opalane węglem lub drewnem piece w ok. 3,8 milionach domów jednorodzinnych (w tylu pali się węglem) czy też 22 miliony zarejestrowanych w Polsce samochodów.

Od września wdrażany jest rządowy program Czyste Powietrze - którego celem ma być wsparcie termomodernizacji jednorodzinnych budynków mieszkalnych. Program ma gigantyczny rozmach - został rozpisany do roku 2029 a przez ten czas łącznie mają na jego realizację pójść aż 103 mld złotych. Niemniej na rok 2019 przewidziano tylko 1,3 miliarda. Zainteresowanie jest spore - do grudnia złożono już ponad 16 tysięcy wniosków. Można wnioskować o dotację lub pożyczkę na wymianę przestarzałych pieców i termomodernizację domów. Z kolei ktoś, kto dopiero buduje dom może złożyć wniosek o dotację na zakup ekologicznego źródła ciepła i o pożyczkę na odnawialne źródła energii (np. panele słoneczne). Obowiązuje kryterium dochodowe - o dotację pokrywającą aż 90 proc. wydatków mogą wnioskować tylko rodziny, których dochód na osobę nie przekracza 600 zł. Z kolei o 50 procentową dotację mogą ubiegać się rodziny z dochodem na osobę do 1400 zł.

Jest też coś dla tych, którzy przekraczają progi. Od przyszłego roku w prawie podatkowym obowiązuje nowa ulga termomodernizacyjna. Pozwala ona na odliczenie od dochodu 23 proc. wydatków poniesionych na termomodernizację domu jednorodzinnego. Górny limit takiego odliczenia wynosi 53 tys. złotych. By skorzystać z całej tej kwoty właściciel domu musiałby wydać na jego termomodernizację 230 tys. zł. To z kolei pozwoliłoby na odliczenie od podatku ok 10,7 tysięcy zł (przy założeniu 19 procentowej stawki podatkowej). Państwo dołoży nam więc w ten sposób do termomodernizacji nieco mniej niż jedną dwudziestą poniesionych kosztów. Oczywiście ulga nie będzie w żaden sposób obejmowała wydatków z dotacji Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz wojewódzkich funduszy ochrony środowiska lub wynikających z innej pomocy państwa lub samorządów.

Własne programy termomodernizacyjne mają też samorządy. W najbardziej narażonych na smog regionach już od kilku lat funkcjonują zwłaszcza te, które nastawione są na konsekwentną wymianę „kopciuchów” na nowocześniejsze i bardziej ekologiczne typy pieców. Wprowadzono je na poziomach wojewódzkich, wcześniej funkcjonowały głównie w dużych miastach, z których pierwszy był Kraków. To dzięki nim na Mazowszu, Śląsku i w Małopolsce już od zeszłego roku nie można montować w domach „kopciuchów”.

„Kopciuchów” już zresztą nie da się legalnie kupić na polskim rynku. Od lipca obowiązuje zakaz sprzedaży tzw bezklasowych kotłów na węgiel. Już od jesieni zeszłego roku obowiązuje zakaz ich produkcji w Polsce. Sprzedawać można wyłącznie piece piątej generacji - w tym piece automatyczne (tzn z podajnikiem), które nie emitują więcej niż 40 mg pyłów na metr sześcienny spalin i piece ręczne (tzn bez podajnika), które emitują mniej niż 60 mg pyłów na metr sześcienny. Tych drugich na rynku prawie nie ma, bo ich produkcja jest na granicy opłacalności.

Tak, z zanieczyszczeniem powietrza da się walczyć - i to bardzo skutecznie. Jeszcze w latach 80. I 90. XX wieku mieliśmy (a razem z nami cała Europa po obu stronach Żelaznej Kurtyny) ogromny problem z dwutlenkiem siarki i ołowiem. Ten pierwszy - emitowany przede wszystkim przez przemysł - powodował kwaśne deszcze, doprowadzał do obumierania całych połaci lasu (np. w Sudetach), niszczył budynki i zabytki. Ten drugi, obecny głównie w samochodowych spalinach - truł nas na kilka różnych sposobów, czy to wdychany bezpośrednio, czy to osiadając na dojrzewających w pobliżu szos owocach czy warzywach. Z dwutlenkiem siarki Zachód częściowo sobie poradził nakładając na jego największych emitentów obowiązek montowania instalacji odsiarczających w zakładach przemysłowych. A emisję ołowiu bardzo znacząco zredukowało powszechne stosowanie benzyny bezołowiowej.

Dlaczego nie miałoby być podobnie z emisją pyłów PM 2,5 i PM 10 albo benzopirenu? Konsekwentnie prowadzone programy termomodernizacyjne jak najbardziej mogą nam w tym pomóc. Wprawdzie działacze krakowskiego Alarmu Smogowego ogłosili niedawno, że obecne tempo realizacji programu uruchomionego w Krakowie sprawia, że w pełni czystego powietrza można się tam spodziewać dopiero za 50 lat. Niemniej, jeszcze niedawno podobne organizacje wskazywały raczej na kompletny brak walki ze smogiem niż jej powolność.

Problemem pozostaje też oczywiście kwestia oporu materii - tego, co zwykliśmy nazywać „niezwykłą przedsiębiorczością” Polaków oraz tego, co nazywamy biedą energetyczną. „Niezwykła przedsiębiorczość” to w tym wypadku zwykłe poszukiwanie oszczędności bez oglądania się na społeczne skutki -w tym wypadku palenie byle czym w byle czym jest trochę jak nielegalne podłączenie się do licznika sąsiada. Bieda energetyczna natomiast po prostu do tego zmusza. Koszty opału są relatywnie wysokie, dla osób o najniższych dochodach to często jeden z największych wydatków w skali roku. Kto walczy o przetrwanie, nie będzie się przecież oglądał na kwestię ochrony środowiska, kupi opał jak najtaniej - i będzie go uzupełniać czym tylko się da. W tej chwili państwo i samorządy wspierają przede wszystkim wymianę pieców - paliwo do nich pozostaje takim samym problemem najuboższych, jak przed wymianą.

Niemniej, sporo jest nadal zwykłego kombinowania. W sieci pojawiły się opisy przerabiania zakazywanych „kopciuchów” na „nowoczesne” konstrukcje. Polega to na dorobieniu podajnika do starego pieca - koszt jest 2-3 krotnie niższy od wymiany na nowy model. Oczywiście emisji pyłów w metrze sześciennym spalin niemal to nie zmniejsza - jedynym plusem jest to, że automatyczny podajnik dozuje węgiel w racjonalnych porcjach i odstępach, przez co piec zużywa go nieco mniej.

Inny przykład - samochodowy. Wymiana całkowicie zużytego filtra spalin to spory wydatek. Oszczędni wybierają więc czasem inną opcję rozwiązania problemu. Za niewielka opłatą filtr można po prostu wyciąć - nikt tego nie kontroluje, radośnie zapewniają mechanicy.„Nikt nie kontroluje” - no właśnie. Tymczasem wystarczy takim samochodem przejechać zachodnią granicę, by natknąć się na patrol niemieckiej drogówki z urządzeniami do kontroli zawartości spalin. Samochód rozpylający trucizny może wrócić do kraju na lawecie a kierowca będzie miał do zapłacenia słony mandat.

W Polsce policja i Inspekcja Transportu Drogowego również dysponują dymomierzami (do badania diesli) i analizatorami spalin (do badania samochodów z silnikami benzynowymi). Za przekroczenie norm emisji właścicielowi auta grozi zatrzymanie dowodu rejestracyjnego i 500 zł mandatu. Badania przeprowadzane są jednak niezwykle rzadko. Może dlatego, że pojedyncze badanie trwa ok 20 minut? Kierowca musi w jego trakcie współpracować z policją lub inspektorami. Najpierw mierzy się emisję tlenku i dwutlenku węgla na niskich obrotach silnika, następnie przeprowadzane jest kolejne badanie, już na wysokich obrotach. Znacznie łatwiej jest ustawić się po prostu przy drodze z „suszarką”.

Paradoksalnie lepiej idzie to, co wydaje się trudniejsze, czyli kontrole pieców i jakości spalanego w nich paliwa. Na Śląsku i w Małopolsce zaczęły się już dwa lata temu. W Katowicach straż miejska wspomaga się dronami, które latają nad dzielnicami domów jednorodzinnych szukając podejrzanego dymu. To - albo zgłoszenia od sąsiadów - oznacza już zwykle kontrolę. Strażnicy miejscy w zeszłym roku głównie upominali osoby, które paliły w piecach śmieciami czy lakierowanymi odpadami drewnianymi. W tym roku już wlepiają mandaty, zwłaszcza „recydywistom”.

Minie jeszcze sporo czasu, zanim poczujemy rzeczywistą odmianę i zaczniemy oddychać czystszym powietrzem. Mamy na to szansę najwcześniej w połowie następnej dekady, kiedy większość obecnych programów termomodernizacyjnych będzie dobiegać końca. Ale w końcu zaczęliśmy się o to starać - i to jest naprawdę dobra wiadomość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl