200 zł piechotą nie chodzi, czyli jak znaleźć dobre mieszkanie w Warszawie i na tym nie stracić

Jakub Szczepański
screen: dobremieszkania.com.pl
Pod koniec sierpnia interesy na warszawskim rynku wynajmu nieruchomości kwitną. I w zasadzie nie ma się co dziwić, bo do stolicy tłumnie ciągną przybysze z całego kraju – jak Polska długa i szeroka. „Polska” wcieliła się w rolę najemcy żeby zbadać sytuację na rynku.

Dzisiejsze poszukiwania odbywają się podobnie jak za czasów kiedy ludzie szukający mieszkań korzystali z gazet takich jak popularne „Anonse”. W momencie gdy kończą się wakacje mnóstwo osób szuka nowego lokum, więc umawiając się z właścicielem, żeby obejrzeć mieszkanie, trzeba liczyć się z konkurencją. A ta tylko czyha na nasze potencjalne gniazdko. Korzystają oczywiście wynajmujący, którzy mogą do woli urządzać castingi mające wyłaniać najlepszych lokatorów. Ale ogłoszenia prywatne to tylko część warszawskiego rynku wynajmu nieruchomości w sieci. Kolejną stanowią ogłoszenia od różnego rodzaju biur i agencji nieruchomości.

W jednym z popularnych serwisów ogłoszeniowych agencje oficjalnie mają do zaoferowania ponad 1,5 tys. mieszkań. Niemniej nie oznacza to, że pośrednicy nie wystawiają kolejnych propozycji. W trakcie pracy nad artykułem okazało się, że sporo nieruchomości oznaczonych jako oferty od osoby prywatnej, w rzeczywistości okazuje się być ofertami pośrednika za które należy zapłacić – mniej lub więcej. Wiele ogłoszeń zostaje opatrzonych zdjęciami, inne to tylko surowe plany rozkładu przestrzennego mieszkania. To trochę jak kupowanie kota w worku.

Cel? Kawalerka, najlepiej w okolicach metra, Mokotowa, Ochoty bądź Woli. Powyżej 25 mkw., nienajdroższa, ale umożliwiająca przyzwoite warunki bytowe. Pierwsza oferta, to mieszkanie na rogu Grójeckiej i Bitwy Warszawskiej 1920 r. Nie ma zdjęć, ale widać plan mieszkania. Cena? Ponad tysiąc złotych plus rachunki. Po skontaktowaniu się z ogłoszeniodawcą okazuje się, że żeby zobaczyć nieruchomość trzeba najpierw zapłacić dwieście złotych. Gdyby transakcja nie doszła do skutku pośrednik zobowiązuje się szukać do momentu aż klient znajdzie nowe lokum. W prasie już niejednokrotnie ukazywały się artykuły opowiadające o firmach, które biorą dwieście złotych w ciemno, a później rozpływają się w powietrzu. Ale to dopiero początki poszukiwań.

W internecie znaleźć można setki ogłoszeń. Droższych, tańszych, od centrum Warszawy przez Tarchomin, aż po Otwock. Są nawet nieruchomości na godziny. Oferty spływają błyskawicznie, a to istotne, bo w branży wynajmu nieruchomości liczy się przede wszystkim czas. Najlepiej dzwonić, kiedy ogłoszenie ma oczywiście jak najmniej odsłon i wynajmujący pozostawia swój numer kontaktowy. Do tego trzeba mieć trochę szczęścia, żeby nie trafić na kogoś, kto zażyczy sobie jakiejś horrendalnej sumy. Tłumy chętnych, gąszcz ogłoszeń – nie jest łatwo.

Mija kilka dni. Najlepiej szukać i dzwonić z samego rana, ale w sieci ciągle nie ma nic interesującego. A jeżeli już jest, to oferta staje się nieaktualna z prędkością światła. W końcu moją uwagę zwraca naprawdę atrakcyjne ogłoszenie. „Schludna kawalerka dla pary lub singla przy Metrze Dw. Gdański.” Tysiąc złotych plus rachunki. Do tego kilka zdjęć, które zaostrzą apetyt każdego kto szuka przyzwoitego mieszkania. Okazuje się, że ofertę wystawia biuro internetowe dobremieszkania.com.pl. Warunkiem zdobycia kontaktu do właściciela jest uiszczenie prawie dwustu złotych (199 zł – przyp.red) na konto serwisu. Na początku trudno się dodzwonić pod podany numer, ale w końcu ktoś odbiera agencyjny telefon. Numer do właściciela ma zostać udostępniony zaraz po wpłacie pieniędzy. Oferta jest okazyjna, bo za jedyne dwieście złotych, bez dodatkowych prowizji, biuro deklaruje się szukać odpowiedniej oferty do skutku.

Zdjęcia są, wszystko wydaję się w porządku. Strona internetowa serwisu jest zrobiona całkiem przyzwoicie i wygląda na profesjonalną firmę. Czemu nie spróbować? Kilka kliknięć i dwieście złotych ląduje na koncie dobremieszkania.com.pl. Mija godzina i otrzymuje numer do właściciela mieszkania. Jest czwartek, niedługo zacznie się długi sierpniowy weekend. - Proszę zadzwonić w niedzielę, bo wyjeżdżamy z mężem. W poniedziałek obejrzymy mieszkanie – mówi do mnie głos starszej pani. W międzyczasie przeglądam oferty dostępne na stronie internetowej dobremieszkania.com.pl. Jest ich sporo, ale nie ma tam nic powalającego. Albo mieszkanie mieści się na Pradze, albo kuchnia jest ciemna, albo mierzy 20 mkw.

Kiedy przychodzi niedziela otrzymuję sms'a. Wychodzi na jaw, że nie ma co liczyć na kawalerkę z Żoliborza. Właściciele decydują się je sprzedać, bo mają chorą wnuczkę. Szukanie zaczyna się więc od początku. Ale przecież serwis dostarczający ogłoszeń jest opłacony. Przez tydzień na maila przychodzą kolejne powiadomienia, ale nie widać nic okazyjnego. Podobne oferty bez trudu można znaleźć np. na dom.gratka.pl.
Korzystam wyłącznie z bazy ofert dobremieszkania.com.pl. Kolejna kawalerka na Ochocie, drzwi otwiera dwójka starszych ludzi. Szukają kogoś na dłużej, bo męczy ich dobór kolejnych lokatorów. Przedstawiam się, mówię że jestem dziennikarzem. - Dzwonił pan do biura, żeby znaleźli panu klientów? - pytam. Właściciel mieszkania odpowiada: - Mamy zatrzęsienie chętnych, jak nigdy. Chyba wystawiłem za niską cenę – zastanawia się. - Zadzwonili do mnie z jakiejś agencji, może dwóch. Spytali, czy mogą wziąć moje ogłoszenie na swoją stronę. Zgodziłem się – dodaje. Ja byłem umówiony na dziewiątą. Właściciele prowadzili casting aż do godz. 18. Znowu pudło.

Mija doba. Jest około wpół do dziewiątej rano. Wertuje najpopularniejsze serwisy w poszukiwaniu kolejnych ogłoszeń. Na tablica.pl pojawiają się trzy fantastyczne oferty. Są dodawane regularnie tuż od godz. 7 do jakiejś 9. Firma? Dobremieszkania.com.pl. Tyle, że ogłoszenia wcale nie ukazują się w wewnętrznym zbiorze serwisu. Próbuje rezerwować, wysyłam kilka maili pod rząd, dzwonię pod podany numer. Wyświetleń jest dopiero kilkadziesiąt, ale agencja nie daje znaku życia. W końcu otrzymuje lakonicznego maila. Okazuje się, że wszystkie trzy oferty są zarezerwowane. Przedstawiciel, a zarazem właściciel serwisu informuje jedynie, że preferowane przeze mnie ogłoszenia pojawią na moje skrzynce mailowej. Tak jak dotychczas. Zazwyczaj przychodzi do mnie kilka propozycji dziennie, ale niekiedy pośrednik przez kilka dni milczy. Tylko dlaczego nie mogę wykorzystać okazyjnych ogłoszeń z tablicy? Czy ludzie rezerwują je bezpośrednio od siódmej rano? Z jakiego powodu nie ma ich w bazie mieszkań dostępnych na dobremieszkania.com.pl?

W końcu zaczyna się korespondencja mailowa. Teoretycznie firma wywiązuje się z umowy, bo cały czas podsyła kolejne ogłoszenia. W praktyce, te najlepsze omijają mnie jako użytkownika serwisu, który zapłacił wymaganą kwotę. Okazuje się, że serwer strony www.dobremieszkania.com.pl mieści się w domenie home.pl i został założony w październiku 2012 roku. Powiązane strony: m.in. wynajmij.org, gdziezamieszkasz.pl twojepokoje.com.pl. Dane pojawiają się w archiwum google, home.pl, kilku serwisach i na forach internetowych. Na forach w sieci internauci sprawdzają powiązania i ustalają, że interes prowadzi ta sama firma - witryny łączy nazwisko Lecha Jarockiego oraz nazwa firmy CCX Property Group. To przedsiębiorca jest właścicielem stron. Tyle że nie sposób odnaleźć jego firmy ani w KRS, ani w Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej. Dlaczego? Bo szef od stycznia 2013 roku nie prowadzi już firmy CCX Property Group, ale Pempex Lech Jarocki. Chociaż na stronie twojepokoje.com.pl napisano, że CCX Property Group ciągle działa i mieści się przy ulicy Złotej 61 w Warszawie, to jednak Pempex zarejestrowano pod adresem w... Pułtusku.

Korespondencja mailowa nie przynosi skutków. W końcu przyznaje, że jestem dziennikarzem. „(...)Rozumiem, że każda osoba na tablicy, która wpłaci dwieście złotych za obejrzenie mieszkania to czysty zysk(...)” - piszę w mailu. Dalej wspominam o firmie i stronach, które już dawno nie działają. Pytam wprost: jakie są powiązania witryn i czy właściciel serwisu nie boi się policji. „Policja raczej nie, oni się takimi sprawami nie zajmują” - po kilkunastu minutach otrzymuje maila z odpowiedzią od pana Jarockiego. Dziwię się i pytam dlaczego najlepsze oferty nie są dostępne dla użytkowników serwisu, którzy zapłacili. „To tak samo jakby Pan się dziwił, że dodajemy na stronę u nas i nie wrzucamy na tablicę. Reasumując, jeżeli zależy Panu na wynajęciu nie drogiego mieszkania, polecamy szybko się umawiać na spotkania i często sprawdzać maila.” (pisownia oryginalna – przyp. red) - nieustępliwie odpowiada Jarocki.

Dzwonię pod jeden z numerów wyświetlanych na dobremieszkania.com.pl. Umawiam się pod kolejny adres. - Wie pani, że ogłoszenie, które zamieściła pani w sieci widnieje na stronie dobremieszkania.com.pl? - pytam. - Ależ ja nic takiego nie zamieszczałam! Małe mieszkanie zawsze się dobrze sprzeda, więc nie potrzebuje żadnych pośredników. Ogłaszałam się jedynie na gumtree – odpowiada pani Edyta (imię zmienione – przyp.red). Weryfikuje informację u pana Jarockiego. Odpowiedź: „Każdą ofertę, którą uzyskujemy, potwierdzamy telefonicznie. Cała rozmowa trwa do minuty czasu, więc jeżeli ktoś nie pamięta, że taką rozmowę przeprowadzał, to nie nasz problem. A swoją droga, potwierdzamy oferty telefonicznie, żeby wszystkie dane oferty były jak najbardziej precyzyjne. Nie mamy takiego obowiązku, gdyż gromadzimy informacje z ogólnodostępnych źródeł.” (pisownia oryginalna – przyp. red.) Właścicielka ciągle twierdzi co innego.

W końcu kontaktuje się z zespołem prasowym Komendy Stołecznej Policji. Przedstawiam całą sprawę. - Jestem prawie pewien, że coś jest nie w porządku. Możecie to sprawdzić? - pytam oficera prasowego. Okazuje się, że umowa jest sformułowana tak, że serwis ma za zadanie jedynie nadsyłać oferty. A z tego się wywiązuje, więc z prawnego punktu widzenia jego działalność wcale nie jest nieprawidłowa. Sprawdzenie prawdziwości ofert-wabików jest niemal niemożliwe. Nigdy nie wiadomo czy mieszkanie jest, czy jest już wynajęte. Nie sposób sprawdzić, przekonać można się jedynie w praktyce. Tylko jak udowodnić, że pośrednik oferuje wadliwą ofertę? Udaje się rzadko, albo prawie wcale.

Swoje pytania do Lecha Jarockiego wysłałem ponownie używając firmowego maila. „(...)Mogę Panu odpowiedzieć na jakie pytania Pan chce, nawet na pytanie o kryzys światowy, tylko pytanie co będę z tego miał” - odpisał niezrażony przedsiębiorca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl