1 września 1939. To straszne słowo: wojna! [reportaż, archiwalne zdjęcia]

Barbara Szczepuła
Bractwo Kurkowe w Gdyni. Lipiec  1939. Ostatni z lewej Leon Rekowski, właściciel zakładu rymarsko-tapicerskiego przy Świętojańskiej
Bractwo Kurkowe w Gdyni. Lipiec 1939. Ostatni z lewej Leon Rekowski, właściciel zakładu rymarsko-tapicerskiego przy Świętojańskiej Archiwum rodzinne
Przedstawiamy wojenne losy dwóch dziewczynek: Agnieszki Rekowskiej (dziś Sitko) z Gdyni i Urszuli Miottke (dziś Szczepańskiej) z gdańskiego Neufahrwasser, czyli Nowego Portu.

Huknęło tak strasznie, jakby sto piorunów na raz strzeliło gdzieś obok, grzmot odbił się od ścian domów i bruku ulicy. Ula omal nie spadła z łóżka. Wyskoczyła zza zasłonki, która odgradzała jej kącik od warsztatu szewskiego dziadka. - Oma, Oooma!

Jej krzyk zagłusza nawałnica kolejnego wybuchu przetaczająca się nad Neufahrwasser.

- Wojna! - krzyczy babcia, dziadek wciągając spodnie biegnie do okna. Jest jeszcze ciemno, mgła leży nad kanałem portowym, blask ognia wydobywa z mroku migotliwe kontury domów, drzew, dźwigów.

- Za kwadrans piąta - mówi Oma, zapalając światło. - Ula ubieraj się szybko.

Trzaskają drzwi, z ulicy dobiegają nawoływania i krzyki, tupot nóg. Wystrzały słychać z tej strony, gdzie cumuje Schleswig Holstein. Od paru dni dzieci chodziły na nabrzeże oglądać pancernik, dziewczynki zachwycały się przystojnymi oficerami, a chłopcom podobały się ich granatowe mundury, białe czapki, a przede wszystkim lśniące kordziki przypięte do pasa.

„Salwa! Żółte, ciemne, brązowoczarne obłoki ciągną na zawietrzną. Gdy ciężkie granaty wyrzucają fontanny ziemi i płomienie, wygląda to tak, jakby rozpalało się piekło z piorunami i błyskawicami… Pocisk za pociskiem uderza w Westerplatte. Kłębią się tam chmury dymu, w różnych punktach szaleją wysokie żółtopomarańczowe ognie, żelazo, stal, drewno i ziemia wirują w powietrzu, wylatują i znów spadają na ziemię” - notował reporter tygodnika „Kriegsmarine”.

Do mieszkania babci przy Zasperstrasse wpada zdyszana mama Uli, za nią ojczym z Rudim i Horstem. Pchają wózek w którym leży malutka Liselotte. Urodziła się miesiąc temu. Mama natychmiast wciska wózek pod stół. Jest masywny, ciężki, będzie bezpieczniej.

- Liselotte tu zostanie, my z Rudim i Horstem schowamy się na działkach - zapowiadają w locie. Ula na wszelki wypadek też wchodzi pod stół.

Dlaczego Urszula mieszka z Omą, a nie z mamą? Jej ojciec, Franz Miottke był kolejarzem, wielkim miłośnikiem futbolu. Kiedyś, gdy Ula miała dziewięć miesięcy, grał w piłkę i spocony napił się zimnej wody. Wywiązało się zapalenie płuc i zmarł w krótkim czasie. Wtedy babcia wzięła ją do siebie. Mama zresztą niebawem wyszła drugi raz za mąż. Zajęła się nowymi dziećmi, poza tym pracowała, szyła sukienki sąsiadkom i ubranka ich córkom i synom. Ula za mamą nie tęskniła. Widywała ją zresztą często, bo ze swoją nową rodziną mieszkała niedaleko.

Dziadkowie Urszuli: Łucja i Franciszek Klawikowscy
Dziadkowie Urszuli: Łucja i Franciszek Klawikowscy Archiwum rodzinne

Dziadek Uli, Franz Klawikowski, pochodził ze Strzepcza na Kaszubach. Był Polakiem czy Niemcem? Po prostu Danzigerem. Dziadkowie w domu rozmawiali po niemiecku, a czasem, gdy nie chcieli, by Ula rozumiała, po kaszubsku. Po niemiecku też mówiło się w domu mamy.

***

Agnieszkę Rekowską, podobnie jak Urszulę Miottke, wychowywała babcia. Mieszkała z dziadkami w Chojnicach aż do sierpnia 1939 roku, gdy rodzice zadecydowali, że powinna wrócić do Gdyni, bo wojna wisi w powietrzu.

Agnieszka Rekowska (dziś Sitko) na ulicy Świętojańskiej w Gdyni przy aucie ojca. Rok 1939
Agnieszka Rekowska (dziś Sitko) na ulicy Świętojańskiej w Gdyni przy aucie ojca. Rok 1939
Archiwum rodzinne

Jadwiga i Leon Rekowscy to zamożni ludzie, prowadzą w samym centrum miasta, przy Świętojańskiej, zakład rymarsko-tapicerski, który przynosi spory dochód. Mają pięcioro dzieci: Agnieszkę, Helenkę, Edytę, Antoninę oraz Januszka, który urodził się właśnie w sierpniu. Z radości, że wreszcie doczekał się syna, Leon podarował Jadwidze tyle złota, ile Januszek ważył.

Pierwszego września 1939 roku o czwartej czterdzieści pięć także gdynianie usłyszeli eksplozje i wystrzały. Jednocześnie z atakiem na Westerplatte Niemcy ostrzelali pozycje obronne 2. Morskiego Pułku Strzelców w Kolibkach.

Wojna, wojna - powtarzają to straszne słowo, niby wszyscy się tej wojny spodziewali, ale gdy nadeszła, gdy spadła na Polskę jak burza, nie wiedzieli, co robić. Co z dziećmi? Leon Rekowski zdecydował wysłać żonę i dzieci do Baranowic, małej miejscowości pod Warszawą, gdzie proboszczem był wuj Jadwigi. Tam będzie bezpieczniej. Pani Rekowska uszyła dziewczynkom specjalne pasy, do których włożyła złotą biżuterię i pieniądze, żeby miały za co przeżyć gdyby, nie daj Boże, zgubiły się gdzieś po drodze.

Z tymi pasami i plecakami, do których włożyły sweterki i kurtki, choć było ciepło i słonecznie, bo lato było piękne tego roku, dziewczynki razem z mamą trzymającą w ramionach Januszka jakimś cudem wciskają się do wagonu. Pociąg staje raz po raz, rusza, zatrzymuje się, mijają godziny a pociąg stoi, ostrzeliwują go nisko lecące samoloty, pasażerowie w panice chowają się w zbożu, w kartofliskach, w krzakach. Dziewczynka obok Agnieszki dostaje odłamkiem, krzyczy z bólu, noga leży osobno, dziewczynka osobno, pociski lecą jak grad… Mama osłania ciałem małego Januszka, dziewczynki starają się nie stracić jej z oczu, biegną, padają, znowu biegną. Pociąg rusza. Wskakują.

Koło Modlina jazda się kończy. Mama znajduje pokój… Spotykają brata mamy, Bazylego Joachimczyka z żoną i trojgiem dzieci. Jest im raźniej, choć nie wiedzą, co robić, w którą stronę się kierować. Na szczęście mama ma pieniądze, może kupić chleb i kartofle, zapłacić za noclegi…

***

Drugiego września, po nalocie Luftwaffe na Westerplatte, mieszkańcy Neufahrwasser na polecenie władz zbierają się przed szkołą. Ciężarówki wiozą ich do centrum Gdańska. Ze względów bezpieczeństwa, jak wyjaśniają urzędnicy. Lądują w gmachu szkoły, w której dziś mieści się I Liceum Ogólnokształcące. Śpią na rozłożonej na podłodze słomie. Wszyscy są przekonani, że ostrzał Westerplatte następnego dnia się skończy: Niemcy łatwo dadzą sobie radę z garstką Polaków, która broni się w Wojskowej Składnicy Tranzytowej. Polacy jednak walczą następnego dnia i jeszcze następnego, więc dziadek znajduje dla rodziny nocleg u znajomych, a sam przekrada się ojczymem Uli do Nowego Portu, by nakarmić kurki, które hodują na działce. Kurki są ważne. W każdą niedzielę babcia z dziadkiem i Ulą idą na mszę do kościoła, katolickiego oczywiście, bo jak wszyscy Kaszubi są katolikami. Na czczo idą, a po powrocie do domu jedzą śniadanie, obowiązkowo z jajecznicą.

Westerplatte ciągle się broni.

„W Gdańsku staliśmy tak jak mur, gwiżdżąc na szwabską armatę” - napisze potem Gałczyński. I jeszcze doda słynną frazę: „prosto do nieba czwórkami szli/ żołnierze z Westerplatte”.

Siódmego września major Henryk Sucharski uznaje, że położenie jest beznadziejne, straty duże, żołnierze wyczerpani, ranni w fatalnym stanie, a przewaga wroga kolosalna. Wydaje rozkaz kapitulacji. Choć część obrońców chce walczyć dalej, major z dwoma żołnierzami udaje się do Niemców. Dowódca oddziałów niemieckich, generał Friedrich Eberhardt w uznaniu męstwa Polaków pozwala majorowi przebrać się w mundur galowy i zachować szablę.

Dziesiątego września mieszkańcy Neufahrwasser wracają do domów. Urszula idzie do szkoły. Do drugiej klasy. Uczy się o wielkości Niemiec i Führera.

***

- Śpiewaliśmy codziennie litanię do Matki Boskiej, błagając żeby nam pomogła, żeby Polska wytrzymała niemiecką nawałnicę, modliliśmy się wspólnie głośno - opowiada pani Agnieszka Sitko, z domu Rekowska. - Siedemnastego września - nóż w plecy. Wojska sowieckie zajmują wschodnie tereny Polski. - Nie ma po co siedzieć w Modlinie, wracamy do domu - decyduje mama. Kupuje wóz i konia. Ruszają z powrotem do Gdyni.

Umiera Małgosia, córka wuja Bazylego. Podczas nalotu leży schowana w stogu siana, ale gdy zagrożenie mija, okazuje się, że jest martwa, choć nie odniosła żadnych obrażeń. Jakby nie chciała czy nie mogła dłużej żyć.

***

Gdy Liselotte, przyrodnia siostra Urszuli, kończy dziewięć miesięcy, umiera jej ojciec. Mutti znów zostaje bez męża.

Dziadkowie Uli ukrywają na strychu Polaka, siostrzeńca babci z Kleszczewa.

***

Podczas okupacji mama Agnieszki pomaga więźniom z KL Stutthof i podobozu w miejscowości Gęś. Wozi im na rowerze paczki żywnościowe do obu obozów. - W naszej piwnicy ukrywało się kilku więźniów, którzy zdołali uciec z marszu śmierci - wspomina pani Agnieszka Sitko.

Brat Jadwigi Rekowskiej, harcmistrz Joachim Joachimczyk, porucznik Armii Krajowej po Powstaniu Warszawskim znajduje schronienie u siostry w Gdyni. Z jego inicjatywy zaczyna się akcja B-2: harcerze z Tajnego Hufca rozpoznają umocnienia niemieckie wokół Gdyni. Pracownia kartograficzna, w której sporządzano ich plany, mieściła się w piwnicy domu Jadwigi i Leona Rekowskich.

Jadwiga i Leon Rekowscy z trzema córkami: Agnieszką, Heleną i Edytą. Lata 30. Gdynia
Jadwiga i Leon Rekowscy z trzema córkami: Agnieszką, Heleną i Edytą. Lata 30. Gdynia Archiwum prywatne

Pani Agnieszka opowiada, że tato sam uszył plecak z podwójnym dnem, w którym te plany ukryto. Agnieszka założyła plecak, wzięła za rękę małego Januszka i poszła aż na Śląską do Józka Wawrzyńczyka. Stamtąd Miecia Oleszak z narażeniem życia przeniosła dokumenty przez linię frontu do Brus. Plany trafiły do sztabu 2. Frontu Białoruskiego, dzięki czemu Gdynia wyszła z działań wojennych niemal niezniszczona.

***

Na ulicach Nowego Portu pojawiają się Polacy z biało czerwonymi opaskami na rękawach.

Urszula mieszka teraz z babcią, mamą, Rudim, Horstem i Liselotte. Dziadek i ojczym nie żyją. Jeden pokój zajmuje nauczycielka, która przyjechała z Polski. Nie zna niemieckiego, oni nie mówią po polsku. Jest samotna i zgorzkniała, ale nie ukrywa swojej wyższości. Bierze zegar, znikają talerze. Boją się upomnieć się o swoje, schodzą z drogi.

Któregoś dnia Urszula wraca do domu radosna, bo udało się jej wygrzebać kilka ziemniaków. W drzwiach wita ją babcia: - Mamę zabrano do Narwiku! Narwik to obóz dla Niemców w Nowym Porcie.

Następnego dnia przyjeżdża po Ulę.

- Nie jadę, zostaję z babcią! - zapiera się nastolatka.

- Nie dacie sobie rady! - krzyczy mama.

- Pójdę do pracy, jakoś przeżyjemy.

W niedzielę rano wstaje cicho, by nie obudzić staruszki. Sprawdza, czy jest coś do zjedzenia, siada przy stole. Promienie słoneczne padają na łóżko. Babcia ciągle leży bez ruchu.

- Oma! Nie zostawiaj mnie samej! - rozpacza Urszula. Sąsiadka zawiadamia władze. W liście do mamy Urszula opisała tę scenę: „Milicjanci zawinęli babcię w prześcieradło i zabrali. Nie wiem, gdzie została pochowana. O pogrzebie nikt mnie nie zawiadomił. Po kilku dniach przyszła ciotka Matylda i wzięła mnie do siebie do Wrzeszcza”.

- Nigdy nie udało mi się odnaleźć grobu babci - mówi pani Urszula Szymańska de domo Miottke. - U ciotki nie mogłam zostać na dłużej, bo wrócił jej syn z żoną i dziećmi. Tułałam się tu i tam, spałam w jakichś budkach, byłam sprzątaczką i niańką, gdy trochę poduczyłam się polskiego, zostałam konduktorką w tramwajach. I to był szczęśliwy traf. W tramwaju bowiem poznałam Alojzego. Był Danzigerem, więc łatwo się porozumieliśmy i wkrótce wzięliśmy ślub.

Z matką spotka się Urszula dopiero w roku 1958. Mieszkała wtedy z trzecim mężem w NRD.

***

W 1950 roku władze komunistyczne wysiedliły rodzinę Rekowskich z Gdyni.
- Pewnie za to, że pomogliśmy uratować miasto przed zniszczeniem - uśmiecha się gorzko pani Agnieszka. - Zamieszkaliśmy u mojej najstarszej siostry Heleny koło Świętego Wojciecha. W kurniku. Ojciec był twardym człowiekiem, próbował przerobić tę budę na dom i warsztat. Co tydzień oboje z mamą musieli meldować się w UB w Pruszczu. Potem koczowaliśmy w Gdańsku, na cmentarzu przy Słowackiego, wreszcie zdobyliśmy domek we Wrzeszczu…

- Rodziców najbardziej bolało że zrobili nam to swoi, Polacy - wzdycha pani Agnieszka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: 1 września 1939. To straszne słowo: wojna! [reportaż, archiwalne zdjęcia] - Plus Dziennik Bałtycki

Wróć na i.pl Portal i.pl