1. Pułk Szwoleżerów, czyli jak kwitło życie wojskowo-towarzyskie stolicy

Weronika M. Kowalska
Marszałek Józef Piłsudski dekoruje sztandar 1 Pułku Szwoleżerów w Chełmie orderem Virtuti Militari. Klęczy dowódca pułku płk. Jan Głogowski.
Marszałek Józef Piłsudski dekoruje sztandar 1 Pułku Szwoleżerów w Chełmie orderem Virtuti Militari. Klęczy dowódca pułku płk. Jan Głogowski. Wikipedia Commons/Domena publiczna
Życiem kawalerzysty z 1. Pułku Szwoleżerów rządziła zasada trzech K: „konie, kobiety i koniak”. Niektórzy dodawali do tego jeszcze czwarte K: komendanta Józefa Piłsudskiego.

W okresie II Rzeczypospolitej kawaleria stanowiła swego rodzaju elitę nie tylko w strukturach wojskowych, ale też w całym społeczeństwie. W Warszawie w międzywojniu stacjonował legendarny 1. Pułk Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego.

Jego obycie towarzyskie, „ułańska fantazja”, poczucie obowiązku i odwaga nie ustępowały doskonałej formacji w rzemiośle wojskowym. Obowiązywała niepisana zasada: „umiejętność bycia pierwszym w boju i pierwszym w salonie”. W okresie pokoju ułani nie stronili od hucznych zabaw, trunków i pięknych kobiet. Podstawową jednak sprawą dla każdego kawalerzysty był honor - stąd historia warszawskiego pułku pełna jest rozlicznych pojedynków. Życie stołecznych szwoleżerów często elektryzowało całą stolicę, dostarczając mieszkańcom kolejnych plotek i opowieści o bogatym życiu towarzyskim w wysokich sferach. A że w szeregach formacji znajdowało się mnóstwo ciekawych person, pikantnych anegdot nie brakowało.

1. Pułk bezpośrednio wywodził swoje tradycje z 1. Pułku Ułanów - słynnej jednostki Bieliny będącej częścią Legionów Polskich. Nazwę szwoleżerowie - z francuskiego „chevau-leger”, oznacza lekkokonnego kawalerzystę - otrzymywały jedynie formacje kawalerii pochodzące właśnie od Legionów. Tworzyło to ze szwoleżerów swego rodzaju śmietankę w środowisku wojskowym, co było założeniem samego naczelnego wodza. Chciał on za wszelką cenę wyróżnić ulubioną jednostkę, której od samego początku był wiernym protektorem. W 1919 r. na prośbę ówczesnego dowódcy mjr. Gustawa Orlicz-Dreszera Piłsudski przejął szefostwo pułku, dodając tym samym swoje nazwisko do nazwy jednostki. Ten niezwykle rzadki zabieg - większość jednostek posiadała jedynie numery - był kolejnym elementem wyróżniającym warszawski pułk żołnierzy. Również z inicjatywy Piłsudskiego ustalono, że każdy dowódca 1. Pułku obligatoryjnie musi być kawalerem Orderu Virtuti Militari. Szwoleżerowie mieli być najlepszymi z najlepszych.

W dwudziestoleciu międzywojennym pułk stacjonował w Warszawie w koszarach przy ul. Ułańskiej - później przemianowanej na ul. Szwoleżerów - na terenie niegdyś zajmowanym przez kawalerzystów armii rosyjskiej. Od 1927 r. pełnił funkcje reprezentacyjne, odbywając służbę wartowniczą w nieodległym Belwederze. Z jego kadry Marszałek niejednokrotnie dobierał sobie adiutantów. Z tego narodziła się nawet popularna w armii żurawiejka:

„Niedaleko Belwederu, Oj!
Stoi pierwszy szwoleżerów, Oj!
Choć niewielka ich gromadka
Lecz pilnują swego »Dziadka«”.

Szeregi pułku zasilały znane osobistości. Wiele z nich zasłynęło w świecie literatury, kultury czy sztuki jak choćby Michał Bylina - znany malarz, profesor ASP, pisarz Wacław Sieroszewski, nie wspominając już o legendarnym dowódcy jednostki, poecie, pisarzu i dyplomacie Bolesławie Wieniawie- Długoszowskim.

CZYTAJ TAKŻE: „Wieczór” i „Konfident R”. Gra Józef Piłsudskiego ze służbami Japonii i państw centralnych

Ukochana jednostka naczelnego wodza z wielkim sentymentem traktowana była przez warszawiaków i nazywana często „ich pułkiem”. Raz, że była gwardią samego Marszałka, dwa, że brała udział w obronie Warszawy przed najazdem sowietów w 1920 r., czym zaskarbiła sobie dozgonną wdzięczność mieszkańców. Liczne defilady i tzw. capstrzyki - wieczorne przemarsze wojska odbywające się w przeddzień uroczystości - organizowane przez szwoleżerów każdorazowo wzbudzały wielki entuzjazm wśród ludności stolicy. Szczególną atrakcją była orkiestra pułkowa przejeżdżająca na czele pochodu. Jednostka prezentowała się tak godnie, że w 1927 r. doczekała się filmowego epizodu - 3. szwadron wziął udział w nagrywaniu filmu „Iwonka” z popularną wówczas aktorką Jadwigą Smosarską. Bale i imprezy wojskowe były w międzywojniu czymś zupełnie naturalnym. To właśnie wojsko co roku, cyklicznie organizowało najbardziej huczne wydarzenia towarzyskie.

Największą uroczystością było oczywiście zawsze święto pułku przypadające 10 grudnia - na pamiątkę historycznej bitwy pod Dołhobyczowem w grudniu 1919 r. Chętnie i z pompą obchodzono również wszelkie inne okazje. Wielkim wydarzeniem był coroczny sylwester, w karnawale imprezy odbywały się nawet cztery razy w tygodniu, świętowano imieniny Marszałka, obchodzono Dzień św. Huberta, na który organizowano słynny bieg. Imprezy towarzyskie odbywały się również przy okazji wymarszu przed letnimi ćwiczeniami, jak również po powrocie z ćwiczeń.

Większa część oficjalnych imprez odbywała się w reprezentacyjnym Kasynie Garnizonowym na al. Szucha. Wnętrze lokalu zajmowanego niegdyś przez oficerów rosyjskich było w owym czasie niezwykle eleganckie - kryształowe żyrandole, ściany w lustrach, buduar ze złoconym tremo i marmurowym blatem. Na każdym bankiecie obowiązywała odpowiednia kindersztuba. Co do kobiet, alkoholu i zwyczajów. Organizacja imprez zgodna była z najnowszymi modami, jedzono wykwintnie, bawiono się z polotem i finezją.
„Pamiętam bal w kasynie, gdzie wewnątrz budynku z dwu stron szerokich schodów stali oficerowie gospodarze i wręczali wchodzącym paniom bukieciki żywych kwiatów (notabene nie wiadomo było, co z tym robić, gdy się tańce rozpoczęły). Karneciki do wpisywania się w nich dancerów wszystkie panie już miały przygotowane. Był więc polonez, różne walce, kontredans z kolorowymi orderami, które przypinałyśmy swoim tancerzom, mazur, oberek” - tak opisuje w swoich wspomnieniach jeden z bali blisko związana z Aleksandrą Piłsudską Janina Dunin-Wąsowicz.

Już do legendy przeszło zamiłowanie wojaków do napojów wyskokowych. W życiu kawalerzysty najważniejsze były trzy K: konie, kobiety i… koniak. Choć trunek ten był traktowany raczej umownie - wśród wojskowych równie popularna była dobrze zmrożona wódka spożywana w czystej postaci bądź przełamana wermutem - alkohol spożywano w ogromnych ilościach. Służyć miał on dobrej zabawie, trzeba więc było mieć mocną głowę, gdyż pomysłów, sposobów i tradycji na spożywanie trunków było bardzo wiele.

W niektórych pułkach istniał zwyczaj, aby nowy oficer wypił zdrowie kolegów z jednostki. Liczba kieliszków musiała być zgodna z numerem pułku. Mimo to nie do pomyślenia było, aby oficer upił się na balu. Jeśli starszy stopniem zauważył, że podwładny zaczyna patrzeć mętnym wzrokiem, wznosił za niego toast, co było oznaką, że dany kawalerzysta musi zakończyć picie tego wieczoru. Popularnym zwyczajem, który przetrwał do dnia dzisiejszego, był również strzemienny - ostatni toast wznoszony na pożegnanie. Bywanie na salonach wymagało więc od kawalerzysty nie lada zdrowia i kondycji, stanowiło jednak nieodłączny element życia towarzyskiego każdego pułku.

Nie pozostawało więc nic innego jak tylko zastosować znaną zasadę: „noc huzarska, ale służba carska”, gdyż dnia następnego po każdej imprezie należało rozpocząć rzetelną i godną służbę już o szóstej rano, często kończąc zabawę niewiele przed tą godziną.

CZYTAJ TAKŻE: „Wieczór” i „Konfident R”. Gra Józef Piłsudskiego ze służbami Japonii i państw centralnych

Kolejną domeną prawdziwego szwoleżera był oczywiście jego koń - najwierniejszy towarzysz broni i przyjaciel wojennej zawieruchy, kompan w czasie pokoju. O konia należało dbać bardziej niż o siebie samego, a miłość kawalerzystów do swoich rumaków graniczyła wręcz z kultem. W trakcie walki dowódca był zobowiązany zadbać na pierwszym miejscu o konie, później o broń, wyposażenie, a na końcu o siebie i podwładnych. Według zwyczaju to nieosiodłany koń szedł za trumną w trakcie pogrzebu jako pierwszy, żegnając swojego właściciela. Jak mawiał dowódca 1. Pułku Bolesław Wieniawa-Długoszowski: „Bo w sercu ułana, gdy je położysz na dłoń, na pierwszym miejscu panna, przed nią tylko koń”.

Zabiegi nad koniem zajmowały kawalerzystom dziennie około trzech godzin. Wierzchowcem należało się zająć, zanim nawet przystąpiło się do śniadania. Właściciela w pielęgnacji konia często wyręczał żołnierz służby zasadniczej przydzielony do pomocy i dbający o prezencję wierzchowca. Koniom nadawano imiona, trzymając się zasady, aby wierzchowce pochodzące z tego samego rocznika otrzymywały nazwy rozpoczynające się na tę samą literę alfabetu. Rumaki były doskonale wyszkolone, reagowały na melodię trąbki, nie zapominając komend nawet „po przejściu do cywila”. Kawalerzyści uczestniczyli w licznych zawodach jeździeckich, zdobywając w nich świetne wyniki. Ciekawostką jest, iż 1. Pułk jako jedyny w całym wojsku posiadał na stanie konie o umaszczeniu srokatym. Jeden z nich za zadanie miał przewożenie tzw. buńczuka. Było to trofeum zdobyte przez pułk w 1934 r. za trzykrotne zwycięstwo w ramach zmagań o miano najlepiej wyszkolonego pułku 2. Dywizji Kawalerii.

Tuż za wierzchowcami na podium plasowała się oczywiście płeć piękna. Flirty i romanse wojskowych były na porządku dziennym. Zgodnie ze złotą zasadą nie należało wdawać się w relacje z kobietami związanymi z kolegami po fachu, choć - jak wiadomo - z przestrzeganiem zasad bywa różnie. Jak mawiał Wieniawa:

„Nie pożądaj konia bliźniego ani żony czy też kochanki twego kolegi. Koni jest na świecie dużo, a kobiet jeszcze więcej. Z wszystkimi przy najlepszych chęciach i kwalifikacjach nie zdołasz się uporać. (…) z innymi, cywilnymi - że się tak wyrażę - kobietami kawalerzysta powinien flirtować jak najczęściej, a żenić się jak najrzadziej, a nader wszystko najpóźniej!”.

Obiekcji, jak widać, nie było zupełnie w przypadku dam spoza sfery wojskowej. Do ożenku jednak nie było się co śpieszyć. Przełożeni z samego założenia nie patrzyli zbyt przychylnie na zbyt wczesne zamiary matrymonialne swoich podwładnych. Obawiano się, iż zobowiązania rodzinne przyczynić się mogą do nienależytego wykonywania obowiązków kawalerzysty. Na ślub zresztą należało zdobyć zgodę dowódcy okręgu korpusu. Po lupę brane były posag, wykształcenie panny - minimum matura - i opinia o rodzinie, z której pochodziła. Również stopień wojskowy przyszłego małżonka świadczący o jego dochodach pozostawał nie bez znaczenia. Zdarzały się odmowy.
Wszystkie wydarzenia wiążące się z damami i kawalerią, nawet w najmniej oczekiwanych okolicznościach, stać się mogły podatnym gruntem do narodzin barwnej historii powtarzanej tygodniami w kuluarach. Jedną z takich opowieści jest historia, która wydarzyła się na wojskowym balu, idealnie wpisująca się w pojęcie fantazji ułańskiej. Zdarzyło się, że pewnego razu jedna z pań straciła w ciekawych okolicznościach obcas pantofelka. Rzeczoną damą była żona mjr. Jerzego Grobnickiego z 1. Pułku Szwoleżerów, która wedle obserwacji swego małżonka zbyt intensywnie bawiła się z innym pułkownikiem - niejakim Stanisławem Skotnickim. Major znany był z celnego oka, nie omieszkał zatem użyć swego talentu strzeleckiego w celu zaprowadzenia porządku i subtelnego upomnienia swojej drugiej połówki. Grobnicki wyciągnął broń, wymierzył w żonę, wystrzelił i pozbawił ją obcasika od buta. Upomnienie skromne, acz przypuszczać można, że skuteczne.

Honor - jedno z najważniejszych, niepodważalnych i świętych wręcz pojęć w słowniku każdego kawalerzysty - prowadził do licznych pojedynków. Chodzić mogło o honor kobiety - to chyba bywało najczęściej - rodziny, imienia bądź samego pułku. Człowiek bez honoru, niepotrafiący obronić swoich wartości niegodzien był miana szwoleżera. Mimo że zwyczaj ten zabroniony był przez Wojskowy Kodeks Karny i groził karami, był bardzo popularnym i często stosowanym sposobem na dochodzenie swoich praw. W jednym z takich pojedynków w 1937 r. zginął młody podporucznik 1. Pułku Zbigniew Bielina-Prażmowski. Ponoć wdał się on w ognisty romans z żoną jednego z rotmistrzów pułku. Niestety z pojedynku nie uszedł z życiem.

Tak naprawdę na kwestię pojedynków dowództwo często przymykało oko. Pojedynkowali się wszyscy, wielokrotnie nawet wysocy rangą dowódcy, generałowie, a nawet ministrowie spraw wojskowych. Prym w kwestii pojedynków wiódł nie kto inny jak sam Wieniawa-Długoszowski. Sam pojedynkował się wielokrotnie, z chęcią podejmując się również wszelkich możliwych funkcji w trakcie potyczek innych uczestników - od sekundowania do udostępniania pojedynkowiczom sal ujeżdżalni 1. Pułku Szwoleżerów. Należy tutaj wspomnieć, że Wieniawa przy całym zamiłowaniu do pojedynków inicjatywy wspierał w sposób humanitarny. Wypożyczał choćby pistolety, które - jak się z czasem okazało - spreparowane były w ten sposób, aby nikt nikomu nie zrobił krzywdy.

CZYTAJ TAKŻE: „Wieczór” i „Konfident R”. Gra Józef Piłsudskiego ze służbami Japonii i państw centralnych

Sam Wieniawa był człowiekiem wielkiego honoru, w sposób szczególny związany był z 1. Pułkiem Szwoleżerów. Objęcie dowództwa nad jednostką od początku było jego wielkim marzeniem. Jak głosi anegdota, Wieniawa nigdy nie pragnął zaszczytów ani awansów. Gdy Piłsudski w końcu oddał mu w dowodzenie brygadę, zastrzegł, aby przyszły dowódca pilnował swoich podwładnych, żeby za bardzo nie hulali.

„Nie martw się, wodzu! - miał odpowiedzieć Wieniawa. - Nie pozwolę im hulać więcej ode mnie!

- Wcale mnie to nie uspokaja... - skomentował ponoć Piłsudski”.

Wieniawa do tego stopnia ukochał swoich szwoleżerów, że późniejszy awans generała i utratę stanowiska dowódcy potraktował jako osobistą tragedię. W kolejnych latach na kołnierzu munduru nosił proporczyki pułkowe, mimo że niezgodne było z regulaminem wojskowym.

Relacje w pułku były bardzo zżyte - trzymanie się blisko i traktowanie z szacunkiem było jedną z podstawowych zasad funkcjonowania każdej jednostki. Każdy pułk czuł swoją odrębność. Swego rodzaju tradycją więc było staranie o wyróżnianie się wśród innych jednostek i - co za tym idzie - rywalizacja. 1. Pułk jako faworyci naczelnego wodza zyskiwali w tej mierze kilka punktów. Specyficzną formą rywalizacji pomiędzy poszczególnymi pułkami było układanie tzw. żurawiejek - dowcipnych, często nieprzyzwoitych przyśpiewek mających na celu ośmieszenie rywalizującej jednostki bądź wychwalenie swoich zasług.
Jeśli żurawiejki śpiewano w trakcie spotkania towarzyskiego, należało w ich trakcie wstać, nie można było - bezwzględnie w związku z niecenzuralnymi treściami - śpiewać ich przy damach. Poszczególne pułki prześcigały się we wzajemnych docinkach, próbując jak najtrafniej i z jak największą fantazją urazić swojego rywala. Przepychanki dostarczały rozrywki, będąc jednocześnie formą budowania więzi i poczucia przynależności do swojej jednostki. O 1. Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego śpiewano:

„Ciesz się dzielny szwoleżerze,
Masz protekcję w Belwederze.
Zawsze dumny z szefa swego,
To szwoleżer Piłsudskiego.
Od parady i od święta,
Dla ochrony Prezydenta.
Z adiutantów i lekarzy,
Ma Warszawa pułk gówniarzy.
Kręcą dupą, kręcą głową,
Chcą być Gwardią Narodową.
Cała kupa jest frajerów,
W pierwszym pułku szwoleżerów”.

Nie dokumentowano autorstwa przyśpiewek, prawdopodobnie jednak twórcą wielu z nich był właśnie Wieniawa-Długoszowski. Podejrzewa się również, że nie brakło tak znanych nazwisk jak Julian Tuwim, Jan Lechoń czy Konstanty Ildefons Gałczyński.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl