Agaton Koziński
Aktualizacja:
Patryk Jaki: Gowin wprowadzał system kontradyktoryjny, który spowodował zapaść w sprawach karnych ©fot. Adam Jankowski
Patryk Jaki: Gowin wprowadzał system kontradyktoryjny, który spowodował zapaść w sprawach karnych ©fot. Adam Jankowski
Jestem przekonany, że nie. Bo gdyby tak się miało stać, to trzeba by zadać pytanie o polską suwerenność. Czy my jeszcze jesteśmy państwem niepodległym, czy już tylko powiatem unijnym, do którego przesyła się polecenia. Przypomnę tylko, że gdy trwała ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego, to w wielu krajach obecna była mocna dyskusja o tym, czy prawo europejskie może być nadrzędne wobec prawa krajowego.
Źródło: EBS/x-news
Choćby w 2005 r., gdy obywatele Francji i Holandii odrzucili eurokonstytucję w referendum.
Tak. Właśnie głównie ze względu na zapis o „wyższości prawa UE nad krajowym”. W rezultacie wszedł w życie Traktat Lizboński. Obowiązuje nadrzędność prawa unijnego w przypadku ustaw - wtedy, gdy dochodzi między nimi do kolizji, a dana kwestia podlega regulacjom UE. I tylko wtedy, a nie w każdej sytuacji, jak próbuje się w tej chwili przekazać opinii publicznej. A teraz urzędnicy unijni niepochodzący z żadnych wyborów narzucają Polsce rozwiązania, mimo że nie mają do tego prawa - łamiąc tak naprawdę zasadę praworządności. Dlatego uważam, że w tym miejscu dotykamy kwestii polskiej suwerenności, bo stajemy przed sytuacją, w której Polakom ogranicza się możliwość podmiotowego regulowania tak wrażliwych kwestii, jak polski wymiar sprawiedliwości. Nie możemy pozwolić, żebyśmy byli traktowani jako państwo drugiej kategorii - takie, które jako jedyne nie może samodzielnie podejmować decyzji.
Często dzieci, które wykazują zdolność w jednym kierunku, w innych dziedzinach są na poziomie zwyczajnego dziecka
Dokładnie taką samą retorykę słyszeliśmy przy okazji ustawy o Sądzie Najwyższym - a później, pod wpływem TSUE, musieliście się z najbardziej kontrowersyjnych zapisów tej ustawy wycofywać.
Opinia mojego środowiska była w tym zakresie jasna i się nie zmieniła.
Siedem grzechów głównych polskiego wymiaru sprawiedliwości
8
Fot. fot. Piotr Krzyżanowski
I to była utrata przez Polskę suwerenności?
Zbiór tych różnych wydarzeń sprawił, że dziś zebrała się pewna masa krytyczna, która każe zadać takie pytanie. UE się zmienia. Z rokiem 2004, w którym wchodziliśmy do UE, ma tyle wspólnego, że nazywa się dalej tak samo. Cała reszta jest inna. Widać to na przykładzie tej reformy.
Czy wyobraża Pan sobie sytuację, że pod wpływem TSUE znów się wycofacie z części zmian?
Znów wracamy do kwestii suwerenności. Jeśli rzeczywiście TSUE chce obciążać Polskę karami finansowymi - w co nie wierzę - to znaczy, że zdecydowanie wychodzi poza kompetencje przyznane traktatami. Jeśli w tej kwestii przyzna sobie do tego prawo, to dlaczego w przyszłości ma się nie okazać, że także w innych dziedzinach będzie podejmował decyzje za polskie władze? Np. w sprawie nałożenia na Polskę kar, jeśli nie zgodzi się na adopcję dzieci przez pary homoseksualne, albo nie zrezygnuje z Centralnego Portu Komunikacyjnego lub swoich technologii w energetyce.
Europejskie instytucje wyraźnie jadą po bandzie, jeśli chodzi o traktowanie Polski - tak samo jak Wasz obóz jedzie po bandzie przy wprowadzaniu kolejnych zmian w wymiarze sprawiedliwości. Ale kończy się to tym, że to TSUE ma cały czas ostatnie zdanie, bo dla Was koszt polityczny konfliktu z nim byłby zbyt wysoki.
Po pierwsze, nie zgadzam się, że my „jechaliśmy po bandzie”. Przypominam, że w Polsce wprowadzaliśmy głównie rozwiązanie znane w innych państwach UE, tylko 30 lat za późno. Przypominam, że w NRD wyrzucono wszystkich sędziów z komunistycznego nadania. U nas wygrała doktryna „środowisko samo się oczyści”. I doprowadziło to do wręcz groteskowej sytuacji, gdzie dziś sędziowie, którzy mają mandat od totalitarnej władzy przyniesionej na sowieckich bagnetach, kwestionują tych wybranych za czasów demokratycznie wybranego rządu Zjednoczonej Prawicy, który w dodatku ma najsilniejszą legitymację od wyborców w całej III RP. Pojawia się też kwestia dojrzałości politycznej. Gdy się nazbiera odpowiednia liczba spraw, to przywódcy decydują, gdzie jest granica kompromisu, której przekroczyć nie można. Dziś to dobry moment na dyskusję o tych granicach, na określenie tego, na jak dalekie ingerencje instytucji unijnych jesteśmy w stanie się zgodzić. Bo za chwilę pojawi się pytanie: do czego właściwie polskie państwo jest potrzebne, skoro wszystko za nie robi Unia.