Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wybory do Senatu w okręgu łomżyńsko-suwalskim. Triumwirat za jeden uśmiech

Tomasz Maleta
Od lewej: Jarosław Zieliński, Krzysztof Jurgiel i Dariusz Piontkowski -  wiodące trio podlaskiego Prawa i Sprawiedliwości
Od lewej: Jarosław Zieliński, Krzysztof Jurgiel i Dariusz Piontkowski - wiodące trio podlaskiego Prawa i Sprawiedliwości Andrzej Zgiet
Niedzielne wybory uzupełniające do Senatu w okręgu łomżyńsko-suwalskim wskazały, kto w walce o palmę pierwszeństwa w podlaskim PiS wysunął się na plan pierwszy. Tyle że w tak dynamicznej sytuacji politycznej wystarczy kolejne jedno zdanie za dużo lub zbędny gest, by roztrwonić uciułany kapitał.

Wpadek wizerunkowych zarówno wiceministrowi spraw wewnętrznych i administracji Jarosławowi Zielińskiemu, jak i ministrowi rolnictwa Krzysztofowi Jurgielowi nie udało się uniknąć. W przypadku pierwszego odzwierciedla to niefortunna nominacja komendanta głównego policji i jego odwołanie zaledwie po ponad dwóch miesiącach. Na szczęście dla suwalskiego posła ostrze krytyki opozycji spadło na samego ministra Mariusza Błaszczaka (złożyła ona w Sejmie wniosek o jego odwołanie), ale nie ulega wątpliwości, że nadzór nad służbami mundurowymi to domena właśnie wiceministra Zielińskiego. I to on wpadkę z komendantem Zbigniewem Majem musi zapisać na swoje konto.

W przypadku ministra rolnictwa rysa na wizerunku jest znacznie głębsza. O ile drzemkę w sejmowej palarni można odbierać jako zwykłe przemęczenie, o tyle ferment po odwołaniu dyrektorów stadnin koni arabskich tak szybko nie ucichnie. Nie tylko w kraju. Bo styl dymisji, nawet jeśli minister i jego ludzie - jak utrzymują - byli w prawie, już na zawsze pozostanie wizerunkowym minusem pierwszych stu dni rządu Beaty Szydło. I to w nieoficjalnych ocenach polityków obozu rządzącego. Ustępuje jedynie zaproszeniu Komisji Weneckiej (to był ten największy błąd - przyznał to sam prezes PiS w wywiadzie dla „Gazety Współczesnej”).

W tym kontekście działalność Dariusza Piontkowskiego jawi się niemal bez skazy. Ale też jako tylko poseł ma bardzo ograniczone pole manewru. Nie zmienia to faktu, że razem z ministrem rolnictwa i wiceszefem spraw wewnętrznych tworzy swoisty triumwirat w podlaskim PiS-ie, choć bez wątpienia jest najsłabszym ogniwem w tym gronie. Tak ukształtowany układ sił to pokłosie rodowodu podlaskiego PiS-u oraz katastrofy smoleńskiej.

W odróżnieniu od reszty kraju ma on nieco odmienną genezę. W innych regionach był to sojusz Porozumienia Centrum i Przymierza Prawicy. U nas PiS w całości opierał się na działaczach PC. Ale od początku środowisko to nie było jednolite. Nurt katolicko-narodowy ścierał się z konserwatywno-liberalnym. Trzon tego pierwszego to ludzie mieszkający na wsi, którym bliżej było do LPR-u czy kręgu związanego z Radiem Maryja. Na przeciwległym biegunie były środowiska miejskie, inteligenckie, probiznesowe. Ten pierwszy nurt skupił się wokół Krzysztofa Jurgiela, patronem drugiego został Krzysztof Putra. Duet ten z biegiem lat uzupełnił Jarosław Zieliński. Tak namaszczony odgórnie - przez centralne władze partii - triumwirat miał zinstytucjonalizować konflikty w łonie regionu, ale też gwarantować, że nie wyjdzie z niego żadna herezja zagrażająca spójności partii.

Po katastrofie pod Smoleńskiem sytuacja się zmieniła. Białostockie PiS, rozumiane jako ugrupowanie aspirujące do reprezentowania wielkomiejskiego elektoratu, straciło swojego lidera. Środowisko młodych działaczy, które dorastało pod skrzydłami ś. p. Krzysztofa Putry, zostało mentalnie osierocone. Ta nieobecność najbardziej odbiła się na białostockim kręgach partii, które straciły w katastrofie smoleńskiej nie tylko patrona, ale naturalną siłę przebicia w strukturach decyzyjnych. Dariusz Piontkowski, mimo że od lat uzyskiwał bardzo dobry wynik w kolejnych wyborach, nie był w stanie wystąpić w podobnej roli. Ostatecznie znalazł sobie niszę daleko na prawo od dwóch pozostałych liderów. Białostocki PiS został całkowicie zdominowany przez podlaski nurt. Było to o tyle łatwe, że Krzysztof Jurgiel został w sierpniu 2010 roku liderem tymczasowym, a rok później pełnoprawnym wybranym przez zjazd, co było zgodne z życzeniem Jarosława Kaczyńskiego. Tu odchyleń od normy nie mogło być żadnych. Tak ukształtowany triumwirat: Jurgiel (pełnomocnik okręgu)-Zieliński-Piontkowski umożliwił podlaskiemu PiS-owi przetrwanie w opozycji przez cztery lata, ale i zdominował podium na liście kandydatów do Sejmu w 2015 r. Pozwolił też odnieść bezprecedensowe zwycięstwo w październikowych wyborach.

Przełożyło się to - po sformułowaniu rządu Beaty Szydło - na możliwość obsady nie tylko stanowisk ogólnokrajowych, ale i regionalnych. Mniejsze pole do popisu miał tu Jarosław Zieliński, bo w mundurówce znacznie trudniej kogoś awansować niż na przykład w powiatowych biurach różnego rodzaju agencji rynkowych podległych ministrowi rolnictwa. Tutaj Krzysztof Jurgiel panował niepodzielnie, nie wspominając, że w zanadrzu trzymał jeszcze asy w postaci nominacji na szczeblach centralnych agencji.

Najmniej do powiedzenia w tym rozdaniu miał Dariusz Piontkowski, ale nie przeszkodziło mu to zgłaszać swoich kandydatów do obsady różnych stanowisk w województwie.

- Tyle że i tak był między młotem a kowadłem - mówi podlaski polityk dobrze zorientowany w kulisach podejmowania decyzji przez podlaski PiS.

Czasami forsowanie kandydatów kończyło się patem. Tak było w przypadku obsady fotela wojewody. Poseł Krzysztof Jurgiel zgłosił: Andrzeja Dudę, Artura Kosickiego i Krzysztofa Stawnickiego. Konkurencyjne propozycje na zamkniętym dla mediów partyjnym spotkaniu zgłosili Jarosław Zieliński (Mariusza Gromkę i Jędrzeja Łucyka) oraz Dariusz Piontkowski (Romana Czepego).

Klincz był jednak tak wielki, że w końcu musiała zainterweniować centrala przy Nowogrodzkiej w Warszawie. Rozwiązanie było iście salomonowe, bo nie po myśli żadnego z tuzów podlaskiego PiS-u. Za to ogólnopolskie władze - wskazując na świeżo upieczonego senatora Bohdana Paszkowskiego - upiekły dwie pieczenie na partyjnym ogniu: nie tylko pogodziły swoich podlaskich pretorian, ale utorowały drogę do Senatu Annie Marii Anders. W żadnym innym okręgu w kraju nie byłoby to takie proste (nawet w Białymstoku, gdzie senatorem został były wojewoda Jan Dobrzyński), jak na ziemi łomżyńskiej i Suwalszczyźnie. Głównie za sprawą notowań w dawnym województwie łomżyńskim (potwierdził to wynik w powiecie łomżyńskim i zambrowskim).

Oczywiście nikt ani myślał krytykować takie rozwiązanie. W tak zhierarchizowanej i karnej partii jaką jest PiS to się nie zdarza. Zwłaszcza w Podlaskiem, z którego - w odróżnieniu od innych części kraju - nie wyszła przez lata trwania w opozycji żadna herezja zagrażająca jedności partii. Podlaskim działaczom nie postało nic innego jak wykonać polecenie. Nawet jeśli nie za bardzo było im w smak.

Finał kampanii w okręgu nr 59 zbiegł się z ostatecznym podziałem łupów w regionie. Końcowym akordem był wybór podlaskiego kuratora oświaty i szefa radia Białystok. Oba stanowiska obsadzili ludzie od lat związani z Jarosławem Zielińskim. Nie oznacza to, że Krzysztof Jurgiel oddał region bez walki. Można powiedzieć, że po nominacjach w biurach powiatowych agencji rolnych i na fotelu wicewojewody, jego pozycja w terenie jeszcze się wzmocniła (nie stracił też nic na wyborze nowego szefa białostockiego ośrodka telewizji publicznej). Ale to zwycięstwo Anny Marii Anders pozwala Jarosławowi Zielińskiemu wysunąć się o krok w walce o przywództwo w podlaskim PiS-ie. Co prawda szefem komitetu wyborczego był łomżyński poseł Lech Kołakowski, ale tak na dobrą sprawę to wiceszef MSWiA został twarzą kampanii uzupełniającej do Senatu. Czy wytrwa na prowadzeniu do wyborów regionalnych w partii?

Te mają odbyć się wiosną, choć niewykluczone, że termin zostanie przesunięty. Ale i tak delegaci w zasadzie zaakceptują to, co zostanie namaszczone odgórnie - przez centralne władze partii. Tak zrodził się triumwirat na zjeździe PiS w 2007 roku, tak kształtował się po 2010 roku i po wskazaniu przez Jarosława Kaczyńskiego na Krzysztofa Jurgiela jako pełnomocnika regionu. Choć obecny minister przed wyborami do europarlamentu w 2014 roku na własnej skórze przekonał się, jak bardzo łaska pańska na pstrym koniu jeździ (murowany faworyt do Brukseli musiał ustąpić pierwszego miejsca na partyjnej liście Karolowi Karskiemu).

Dziś, w niezwykle dynamicznej sytuacji politycznej, w której liczy się nie tylko każda decyzja, ale nawet słowo, można z takiego konia łatwo spać. Nawet jeśli teraz jest się tuż przed metą. Wszak nienadaremnie w ostatnim dniu kampanii przed wyborami w październiku 2015 roku Jarosław Kaczyński na Rynku Kościuszki w Białymstoku mówił: - Nie jesteśmy formacją aniołów. Jakieś grzechy będą się zdarzać. Za ciężkie będziemy karać i usuwać. Za lekkie będzie pokuta.

Bo tak naprawdę dalsze trwanie triumwiratu w jakimkolwiek kształcie zależy wyłącznie od dobrego humoru i uśmiechu prezesa Prawa i Sprawiedliwości.

Statystyka wyborcza

Anna Maria Anders przegrała z Mieczysławem Bagińskim w najważniejszych miasta okręgu wyborczego. O ile 80 głosów mniej w Suwałkach nie jest klęską, o tyle 500 głosów mniej w Łomży już tak. Tyle że w samym powiecie łomżyńskim, jak i zambrowskim uzyskała taką przewagę (odpowiednio: prawie 1900 i 1800 głosów więcej), dzięki której z nawiązką odrobiła straty. Otrzymała też bardzo mocne poparcie w powiecie monieckim i suwalskim. Trzeci wynik w okręgu uzyskał kandydat niezależny Jerzy Ząbkiewicz. Poparło go 6, 44 proc. wyborców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny