Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żołnierz Wyklęty: - Znienawidziłem tamten system. Dlatego chwyciłem za broń

Redakcja
- Ujawniłem się w 1956 roku przed prokuraturą w Ostrowcu Świętokrzyskim. Dziś mogę o tym przeczytać w dokumentach, które zbierała na mnie „bezpieka” - opowiada Stanisław Wierzchucki
- Ujawniłem się w 1956 roku przed prokuraturą w Ostrowcu Świętokrzyskim. Dziś mogę o tym przeczytać w dokumentach, które zbierała na mnie „bezpieka” - opowiada Stanisław Wierzchucki Łukasz Ernestowicz
- W 1940 roku Sowieci, wywożąc na Syberię, zabili dwie moje ukochane kuzynki. W 1946 rozstrzelali 16 moich szkolnych kolegów. Dlatego po wojnie chwyciłem za broń - mówi Stanisław Wierzchucki.

- Panie Boże Wszechmogący - daj nam siły i moc wytrwania w walce o Polskę, której poświęcamy nasze życie - czyta por. Stanisław Wierzchucki, mieszkający w Grudziądzu. Jego głos drży. Wzruszenie na chwilę bierze górę nad silnym charakterem żołnierza niezłomnego. Wyklętego.

- To była nasza modlitwa, którą codziennie odmawialiśmy w lesie przed organizowanymi akcjami i sabotażami - dodaje.

W ich domu była konspiracyjna skrytka
Urodził się w 1929 roku we wsi Łosice, 130 kilometrów na wschód od Warszawy. W czasie okupacji, mając kilkanaście lat, zetknął się z organizacjami konspiracyjnymi, między innymi Armią Krajową. - Mój kuzyn, Adam należał do AK i działał w leśnej partyzantce. Pamiętam jak przychodził do nas nocą, kładł pistolet na stole i opowiadał o walce z okupantem. Zostawiał oraz odbierał dokumenty i rozkazy w skrytce, która była w naszym domu, w tylnej części pieca, za obluzowanym kaflem - opowiada pan kombatant.

Po wyzwoleniu kraju przez armię radziecką młody Stanisław, jak wielu jego rówieśników, nie godził się na nowy ład i porządek zaprowadzany przez Sowietów i władze Polski Ludowej.

- Impulsem do działania było pojmanie 16 moich kolegów ze szkoły, którzy zostali rozstrzelani za działalność konspiracyjną. Choć niektórzy z nich w ogóle nie mieli z nią żadnego związku. Nie mogłem się też pogodzić ze śmiercią moich ukochanych kuzynek, które bolszewicy wywieźli na Syberię. Znienawidziłem ten ustrój. Nie odpowiadał mi pod każdym względem - wspomina pan Stanisław.

Głęboko w lesie żyli , w ziemiance
15 kwietnia 1947 roku zebrało się ich 20 chłopaków. Opuścili rodziny, rzucili szkoły. Na cmentarzu z grobu, w którym był konspiracyjny magazyn, wydano im broń. Od tego momentu rozpoczęła się ich tułaczka, walka, a potem ucieczka przed bez-względnym aparatem państwa.

- Głęboko w lasach, w okolicy Siedlec, mieliśmy wykopaną ziemiankę, istny bunkier na 20 osób. Prowadziło do niego jedno przejście. Teren wokół zaminował nasz saper - opowiada porucznik Wierzchucki. - Nocowaliśmy także na kwaterach, u gajowych, u gospodarzy. Ludzie byli nam bardzo życzliwi i pomagali w walce. Sami przynosili żywność i potrzebne rzeczy.

Ich walka polegała głównie na utrudnianiu życia ówczesnym władzom. Organizowali sabotaże, niszczyli i rozbrajali posterunki Milicji Obywatelskiej. - Jednak nikogo nie zabijaliśmy. Walczyliśmy z tym systemem, nie z ludźmi - podkreśla 87-latek. - W lipcu 1947 pierwszy raz odnaleźli i prawie otoczyli nas żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ale udało nam się wyrwać. Potem takich ucieczek było więcej.

Podczas jednej z akcji schwytany został ich towarzysz, który w trakcie torturowania zaczął „sypać”. To utrudniło działanie oddziału. Dodatkowo zbliżała się jesień. - Musieliśmy wyjść z lasu i przezimować w domach. A do tego potrzebne były nam nowe, fałszywe dokumenty. Nasi dowódcy udali się po nie do Warszawy, ale słuch po nich zaginął, dlatego podjęliśmy decyzję o rozwiązaniu oddziału - kontynuuje opowieść Stanisław.

Podzielili się na trzyosobowe zespoły i od tamtej pory działali na własną rękę. - Byłem wówczas z Wacławem Kalickim i Józefem Wyczółkowskim. Nasz kurier załatwił nam gotowe i opieczętowane przez urząd w gminie Zbuczyn dokumenty. Od 28 grudnia 1947 byłem formalnie już inną osobą. Nazywałem się Jasiński. Pojechałem z ciotką do Ciechanowa, ale jeszcze dla bezpieczeństwa, przebrany byłem za kobietę - kontynuuje swoją historię porucznik. - Wacek i Józek udali się do Łodzi, gdzie zatrzymało ich UB. Dostali dożywocie, później zamienione na mniejsze kary.

Przez dziewięć lat żył pod przybranym nazwiskiem

Inni koledzy pana Stanisława nie mieli tyle „szczęścia”. Wielu rozstrzelano. On sam pod przybranym nazwiskiem często zmieniał miejsce zamieszkania. Pracował w Elblągu, potem w Nowej Hucie, na Śląsku i w Ostrowcu Świętokrzyskim. - Ujawniłem się w 1956 roku przed prokuraturą w Ostrowcu. Choć postępowanie karne umorzono z powodu amnestii, to jednak przez wiele lat byłem prześladowany i miałem problemy. Udało mi się skończyć studia, choć jeden z profesorów, z góry oświadczył, że prędzej włosy wyrosną mu na dłoni, niż ja zostanę inżynierem - uśmiecha się pan Stanisław. - Niedawno otrzymałem z Instytutu Pamięci Narodowej kilkaset stron dokumentów jakie na mój temat zbierała „bezpieka”. Jest co analizować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska