W piątek dostała taką szansę w kinie Apollo, z dużym kredytem zaufania około dwustuosobowej publiczności. Jako jeden z wierzycieli mam prawo czuć się niezaspokojony, nawet jeśli nie zamierzam owej należności windykować. Trudno byłoby zresztą odzyskać pozytywne nastawienie, które po jej spektaklu zmieniło się w niedosyt wrażeń.
To nie był ani klasyczny kabaret, ani też teatralny monodram. Termin "stand up comedy" odnosi się bowiem do sytuacji, w której samotny artysta staje naprzeciw publiczności bez scenografii i dogranego co do sekundy scenariusza. Powodzenie jego misji zależy od tego, czy wciągnie publiczność w swoją grę, a w konsekwencji zostawi ją zwijającą się ze śmiechu.
Aldona Jankowska dodała do tej receptury jeszcze jeden element. Wcieliła się w cztery typy ludzkie: artystkę, nauczycielkę "giertychówkę", paniusię z towarzystwa, opuszczoną żonę oraz panią prezydentową. Najlepiej wypadła w tej ostatniej roli, ale nie o to tu chodzi: przez cały spektakl grała nieswoją osobowością. Zanim publiczność się połapała, czas na interakcję mijał. Na twarzy pozostawał lekki uśmieszek i nic więcej.
"Jak nie ja, to kto" nie jest nowym programem - powstał zanim jeszcze Jankowska zaistniała w programie Majewskiego. W weekend w krakowskim Teatrze Groteska artystka pokaże "Rżowe konie", jak sama zapowiada - "rewię kieszonkową". Wierzę, że to w niej ujawni siłę swego poczucia humoru, bo w zaprezentowanym w Poznaniu programie zaaplikowała je w zbyt małej dawce i stężeniu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?