Przez pół dnia lub nocy skręcają się więc z bólu, siedząc na korytarzu.
Pani Halina (nazwisko do wiadomości redakcji) na własnej skórze przeżyła ten horror. Z ostrym bólem ręki przyjechała na Wrocławską. Udała się do szpitalnego oddziału ratunkowego (SOR), gdzie chorzy powinni otrzymywać jak najszybciej pierwszą pomoc w nagłych wypadkach.
Na przyjęcie czekała ponad pięć godzin. Wyła z bólu, błagała pielęgniarki o tabletki przeciwbólowe. Nie dostała nic.
- Wszystko tu stoi na głowie - opowiada przerażona. - Począwszy od tego, że skierowanie
na rentgena wydają na chybił-trafił rejestratorki, skończywszy na tym, że lekarza nie ma na dyżurze, bo przychodzi na oddział co kilka godzin. Można w tym czasie umrzeć z bólu - podsumowuje rozżalona.
Najciekawsze jest to, że kolejki do lekarza wówczas nie było. Razem z naszą Czytelniczką czekało na pomoc kilka osób, w tym dziewczyna z poszarpanym ramieniem, pogryziona przez psa.
Kiedy pani Halina już nie mogła wytrzymać ostrego bólu, a o tabletki nie mogła się doprosić
- poprosiła pielęgniarki, by wezwały lekarza.
- Usłyszałam, że nie ma sensu po niego dzwonić, bo i tak nie zejdzie - relacjonuje. - Kiedy zagadnęłam ordynatora Roberta Paulewicza, odpowiedział, że lekarz poszedł do ważniejszych spraw. W głowie się nie mieści, jak można coś takiego powiedzieć pacjentowi! Skąd wie, że moja ręka nie jest ważna, skoro nawet jej nie zbadał? - pyta.
Po udzieleniu odpowiedzi pani Halinie ordynator pokazał jej kartkę przyklejoną na blacie
w rejestracji, z której dowiedziała się, że na pomoc może czekać nawet osiem godzin.
- Zapytałam ordynatora, czy takie są przepisy - opisuje swój koszmar pani Halina. - Odpowiedział beztrosko, że to jego zarządzenie.
To nie koniec gehenny, jaką przeżyła pacjentka. Kiedy wreszcie po pięciu godzinach cierpienia doczekała się pomocy lekarza, ten stwierdził na podstawie zdjęcia rentgenowskiego stłuczenie
i doradził zakup maści.
- Przez cztery dni nie mogłam z bólu spać, ani ruszyć ręką - opowiada. - Przez cały czas brałam środki przeciwbólowe. W końcu pojechałam do przychodni chirurgicznej przy ul. Łazarza.
Jeden rzut oka wystarczył lekarzowi, żeby zdiagnozować pęknięcie kości w łokciu i zalecić założenie gipsu. -To skandal! - podsumowuje pani Halina.
- Człowiek idąc do lekarza spodziewa się, że może mu zaufać. A tu nie dość, że czeka pół dnia na przyjęcie, to jeszcze nie udzielają mu pomocy.
Piotr Gicała, wicedyrektor Szpitala Wojskowego, nie ukrywa, że ta historia nie mieści mu się
w głowie. Zażądał od ordynatora SOR-u wyjaśnienia całej sprawy.
- Jeśli informacje się potwierdzą, chcę i muszę rozstać się z osobami, które zawiniły - zapewnia Gicała.
Jest to kolejna historia pacjenta, który szukał pomocy na oddziale ratunkowym (SOR). Opisywaliśmy już mnóstwo tragicznych sytuacji podobnych do opowieści pani Haliny. Zmieniają się jedynie nazwiska i szpitale. Reszta wygląda tak samo - tłumy snujących się po korytarzach pacjentów, długie kolejki do lekarza i samotne cierpienie przed gabinetem.
Dyrektorzy narzekają na marne finansowanie SOR-ów i czekają na większe kontrakty z NFZ, zapominając jednak o swoim świętym obowiązku - że powinni pomagać chorym. I starać się to robić jak najszybciej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?