Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Trzy po trzy" w Teatrze Śląskim w Katowicach

Henryka Wach-Malicka
Spektakl w reżyserii Rudolfa Zioły jest zlepkiem do bólu już wyeksploatowanych aluzji
Spektakl w reżyserii Rudolfa Zioły jest zlepkiem do bólu już wyeksploatowanych aluzji krzysztof lisiak/materiały prasowe
Dziś w teatrze "wszystko można"; na przykład postawić aktora na głowie i kazać mu recytować w tej pozycji tekst, co też wydarzyło się na scenie Teatru Śląskiego w przedstawieniu "Trzy po trzy" według Aleksandra Fredy, w reżyserii Rudolfa Zioły. Kwestią nierozstrzygniętą pozostaje natomiast pytanie, po kiego licha aktor tak kręgosłup nadwyręża? Bo chyba nie po to, żeby sobie obejrzeć widownię z tej niezwykłej, zaiste, perspektywy.

Pytanie pozostaje retorycznym. Podobnie jak wiele innych, cisnących się na usta po tej nieudanej premierze Teatru Śląskiego, której sensu nijak nie da się odczytać.

"Trzy po trzy" wdzięcznym dla teatru materiałem nie jest. Pamiętnik Aleksandra hrabiego Fredry, literacka próba podsumowania burzliwej młodości autora, jak każde wspomnienie formę ma kapryśną i obudowaną licznymi dygresjami.

Wykrojenie z niej spójnej opowieści, w której opis trzeba zamienić na działanie, wymaga szacunku dla prawideł sceny. Adaptacja Igi Gańcarczyk i Rudolfa Zioło z trudem spełnia ten warunek. Poszczególne obrazki może i układają się jak koraliki, zabrakło jednak nitki, na którą widz może je nanizać. Pamiętnik Fredry jest chaotyczny (taka konwencja), ale spektakl chaos ów podnosi do kwadratu, zacierając czytelność pokazywanych sytuacji i wygłaszanych zdań.

Dzieje się tak z powodu pomysłu, by wyimki z "Trzy po trzy" porozdzielać fragmentami siedmiu innych autorów - od Denisa Diderota i Juliusza Słowackiego po Jerzego Pilcha. Znaczy się po to, by pokazać, że polska nacja, sportretowana przez hrabiego Aleksandra, nic a nic się od jego czasów nie zmieniła. Ależ my o tym wiemy, chciało się krzyknąć z widowni, wiemy i już nie jeden raz widzieliśmy w innych przedstawieniach!

Widzieliśmy kibiców wprowadzanych na scenę jako przykład szargania polskości, i znak "V" już widzieliśmy, i wiemy, że 17 września 1939 roku Rosja napadła na Polskę, a powierzchowna religijność to jeden z polskich grzechów podstawowych.

Nie mam nic przeciw uaktualnianiu klasycznych tekstów lub kompilacji wypowiedzi różnych autorów. Byle powstała z nich nowa jakość, a przedstawienie wrzało od emocji. Spektakl Rudolfa Zioły uczuć żadnych, poza zdziwieniem przechodzącym w znużenie, nie wywołuje. Pozostaje zlepkiem aluzji, do bólu eksploatowanych od lat przez innych reżyserów. Może z wyjątkiem grupy napoleońskich wojaków, hałasujących plastikowymi butelkami, jak współczesne pielęgniarki pod gmachem Sejmu...

A tak się pięknie, piszę serio, zaczynało! Najpierw pojawił się sceniczny horyzont, z sielskim widoczkiem, a potem Pisarz-Ironista powoływał do życia "typy polskie". Fantasta-Megaloman, Kretyn-Erudyta, Filozof-Sceptyk, Żołnierz Samochwał, Mizantrop, Polak-Katolik, Nekroman-Esteta zostawiali na tym horyzoncie rekwizyty, układające się w symboliczną "mozaikę polskości".

Zgrabnie, dowcipnie, nie bez zaciekawienia widowni. Zapowiadała się inteligentna gra z teatralną konwencją, narodowym mitem w intertekstualnym kontekście.

Aliści radość nasza (widzów) trwała pięć minut najwyżej; potem ośmiu facetów wzięło osiem czerwonych krzesełek i pozostałe dwie godziny wymachiwało tymi krzesełkami, udając, że prowadzi dialog z publicznością. Mówię rzecz jasna o postaciach, a nie o aktorach, którzy starają się wygłaszać swoje kwestie najlepiej jak potrafią.

Ponury, rapsodyczny ton przedstawienia Zioły niewiele ma wspólnego z ironicznym stylem oryginalnego "Trzy po trzy", ale reżyser uczciwie zaznaczył, że to nie jest inscenizacja Fredry, tylko "według Fredry". Ta asekuracja nie broni jednak spektaklu, który męczy jednostajnością środków wyrazu oraz nachalną ideologią.

W tym miejscu nie sposób nie odnieść się do innego przedstawienia Teatru Śląskiego. "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej" to też adaptacja prozy, też mówi o Polakach i... też trwa dwie godziny bez przerwy. Ale "Barbara..." w reżyserii Jarosława Tumidajskiego jest teatrem pełną gębą, a "Trzy po trzy" Rudolfa Zioły - jedynie prozą rozpisaną na głosy, połączone, świetnym zresztą, ruchem scenicznym Filipa Szatarskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!