18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dżem to nasze drugie życie

Ola Szatan
arc
O jubileuszu, kolejnych pokoleniach fanów, funkcjonowaniu poza medialnym obiegiem i trudnych decyzjach z Benedyktem Otrębą, basistą zespołu Dżem, rozmawia Ola Szatan

Przypadające w tym roku trzydziestolecie zespołu Dżem traktuje pan jak urodziny członka najbliższej rodziny?

Ten jubileusz to przede wszystkim ogromne zaskoczenie, że już tyle lat upłynęło, że wytrzymaliśmy taki szmat czasu. A przecież nie było łatwo. Chcemy to uczcić. Szykuje się na pewno sporo koncertów, także z orkiestrą. Niestety, nie uda nam się spełnić jednego z naszych marzeń, czyli wielkiej imprezy w katowickim Spodku, bo obiekt jest w remoncie. Ten koncert mógłby się pięknie wpisać w naszą starą tradycję. Kiedyś Dżem właśnie w Spodku, w czerwcu, świętował swoje kolejne urodziny. Miało to miejsce jeszcze z Ryśkiem. Teraz przy okazji jubileuszu mieliśmy pomysł, by nawiązać do tamtych czasów. Być może, jeśli zgramy terminy, to taki urodzinowy koncert w Spodku odbędzie się w grudniu. Choć to już nie będzie to...

Za to na pewno zagracie specjalny koncert podczas corocznego Festiwalu Bluesowego imienia Ryśka Riedla. Choć już nie w Tychach, a w Chorzowie, gdzie przenosi się impreza.

Przyznam szczerze, że trochę ubolewam nad tą zmianą. O tym, że są jakieś problemy, że organizatorzy festiwalu nie mogą dogadać się z władzami Tychów dowiedzieliśmy się dosyć późno, bo jakoś w lutym czy na początku marca.

Wiele osób mówi, że ten festiwal nie powróci już w dawne miejsce.

I to byłaby wielka szkoda dla wszystkich. Przecież gdy posypał się festiwal rockowy w Jarocinie pojawiało się sporo głosów, że Jarocin jako miasto dzięki tej imprezie zyskał największą popularność i rozgłos w całym kraju. Tak samo było z tyskim festiwalem. Teraz możemy z lekkim przekąsem powiedzieć, że wybieramy się na tyski festiwal w Chorzowie. A prawda jest taka, że festiwal imienia naszego Ryśka miał już określoną historię, nieodłącznie związaną z tym miejscem. Na Paprocanach miał swój wyjątkowy klimat. Te zachody słońca, jeziorko, nad którym można było odpocząć pomiędzy koncertami. Na chorzowskich Polach Marsowych też jest jeziorko i staw. Ale boję się trochę czy będzie taka sama atmosfera...
Jest jeszcze jedno miejsce, godne waszego trzydziestolecia - to Przystanek Woodstock w Kostrzynie. Na waszym koncie są dwie płyty DVD z nagranymi podczas Przystanku koncertami. Dlaczego więc nie dorzucić do kolekcji trzeciej. Specjalnej, bo urodzinowej?

Myślimy na ten temat! Naprawdę byłoby fajnie, gdyby udało się wrócić na Przystanek Woodstock. Granie dla kilkuset tysięcy osób to ogromne przeżycie nawet dla artystów, którzy od lat siedzą już w branży muzycznej. To prawdziwa fala ludzi, która się nie kończy. Poza tym nigdzie nie ma tak niesamowicie wysokiej sceny. A graliśmy już wiele koncertów, również przed światowymi gwiazdami, Stonesami czy Erickiem Claptonem.

Jako jeden z niewielu polskich zespołów mieliście okazję dotknąć wielkiego świata show-biznesu. Który z tych koncertów wywołał największe emocje?

Każdy z nich był inny. Rolling Stonesów zawsze traktowaliśmy w sposób szczególny. Był to zespół, na którym w zasadzie się wychowaliśmy. Mieliśmy z kolegami po 13-14 lat, kiedy zaczynały docierać do nas te dźwięki. Chodziliśmy na Kronikę filmową, żeby zobaczyć Stonesów, przegrywało się ich muzykę na stare kasety. I gdy w 1998 roku mogliśmy stanąć na jednej scenie i jako Dżem zagrać przed nimi koncert, było to olbrzymie przeżycie. Nie do porównania z żadnym innym.

A ubiegłoroczny koncert przed Erickiem Claptonem również wywołał ciarki na waszych plecach?

Podobne, choć już oczywiście nie takie. Nie mieliśmy okazji spotkać się za kulisami, niestety. Eric Clapton raczej nie życzy sobie, żeby do niego podchodzić. Ma do tego prawo, bo już swoje przeszedł, doświadczył. Mógł być zmęczony. Znamy to doskonale, bo przecież sami wiemy, jak smakuje życie w trasie. Ale oczywiście nie na taką skalę i z takim rozmachem jak w jego przypadku.
Udało wam się za to utrzymać wysoką temperaturę uczuć waszych fanów, która nie spada mimo upływu lat!

To jest dla nas taka zapłata za te wszystkie lata zawirowań. Dżem od początku miał pod górkę. Graliśmy już pięć lat, a branża nas nie zauważała. W zasadzie nigdy nie mieliśmy sponsorów, którzy pomogliby nam wydać płyty, na wszystko fundusze zbieraliśmy sami. A jak już było dobrze, to coś się musiało załamać. Przeżyliśmy śmierć dwóch naszych przyjaciół z zespołu, Ryśka Riedla i Pawła Bergera.

I w obu przypadkach pojawiało się to samo pytanie: co robić? Czy zawiesić działalność, czy grać dalej.

Za każdym razem nie była to prosta decyzja. Ale mieliśmy świadomość, że musimy spróbować grać dalej, nie tylko dlatego, że takie są oczekiwania sporej grupy fanów. Wiedzieliśmy, że musimy to robić, bo życie jest tylko jedno. Dżem był już jak nasze drugie życie, nasze dziecko, którego nie można tak po prostu opuścić. Podporządkowaliśmy Dżemowi bardzo wiele. W latach 80. normą były częste trasy koncertowe trwające 2-3 tygodnie bez przerwy. Nie mogliśmy więc pracować gdzie indziej. Były to czasy trudne, biedne... Mieliśmy rodziny, dzieci. Trzeba było ich utrzymać.

I miłość do muzyki pomogła wam przetrwać? Tak po prostu?

Tak! Udało nam się ominąć kryzysy, bo mieliśmy zdrowe podejście do wszystkiego. Każdy z nas miał swoje prywatne życie, nie było takiej wspólnoty, komuny. W naszym zespole nigdy nie było kłótni o pieniądze. Bo to nie one były najważniejsze.

Na Dżemie wychowało się już kilka pokoleń... I coraz młodsze osoby przychodzą na wasze koncerty!

Najbardziej mnie zwykle zastanawia, skąd ci młodzi ludzie znają najstarsze piosenki Dżemu?! Ale potem sam odpowiadam sobie na to pytanie - przecież teraz jest tyle możliwości technicznych. Jest serwis YouTube, gdzie bardzo szybko można znaleźć prawdziwe perełki.
Serfuje pan w internecie poszukując muzyki?

Tak. Korzystam też z radia internetowego. Myślę, że wynika to z prostego faktu - nie miałem takich możliwości przez lata. Byliśmy dość mocno ograniczeni. Słuchało się Radia Luksemburg, którego fala często uciekała, najczęstszym sprzętem był magnetofon Grundig, który często nawalał.

Trzydzieści lat Dżemu to także trzech bardzo różnych wokalistów. Oczywiste było, że trudno będzie zastąpić na froncie Ryśka Riedla. Wiele osób nie zaakceptowało Jacka Dewódzkiego w roli wokalisty Dżemu.

Jacek był dobrym materiałem na wokalistę. Ale być może nie wskoczył całkowicie do tego Dżemowego nurtu, bo poza graniem z nami cały czas pracował jako nauczyciel. Żył więc podwójnym życiem, w dwóch światach. I nie poradził z tym sobie.

Strzałem w dziesiątkę okazała się natomiast współpraca z Maćkiem Balcarem.

Maciek wszedł w to z dużo większym luzem. Czuł muzykę Dżemu. Wspólnie wróciliśmy do korzeni tego zespołu.

Taka też będzie nowa płyta Dżemu, którą szykujecie? Korzenna?!

Myślę, że tak. Nie chcę mówić o datach premiery, bo już kilka razy mi się nie udało. W zeszłym roku zamiast nagrywać nowy materiał wylądowałem w szpitalu. Podobnie było podczas prac nad poprzednim albumem. Miał się nazywać 2002 a nie 2004, ale na przeszkodzie w planowym ukończeniu prac stanęła moja choroba. A rok po jej premierze umarł Paweł Berger.

Czy limit pecha dla Dżemu już się wyczerpał ?

Mam taką nadzieję. Nasza odporność na stres wisi już na cienkim włosku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!