22-letni kierowca osobowego auta na niestrzeżonym przejeździe kolejowym w Kopydłowie pod Wieluniem uderzył w pociąg. Prawdopodobnie pędził z dużą prędkością i nie zatrzymał się przed znakiem stop.
- To cud, że pasażerowie uszli z życiem, bo z auta prawie nic nie zostało - łapali się za głowę mieszkańcy Kopydłowa, którzy widzieli wypadek. - Gdyby pociąg uderzył w bok samochodu, pasażerowie leżeliby już w trumnach. Obowiązuje tu ograniczenie prędkości do 40 km/h, ale kierowca jechał na pewno o wiele szybciej.
Niestrzeżone przejazdy kolejowe są przekleństwem kierowców
Choć pasażerowie wydostali się z wraku o własnych siłach, chwilę potem ze względu na obrażenia, które odnieśli w wyniku wypadku, lekarz zadecydował o przewiezieniu ich do wieluńskiego szpitala. Trafiła tam także pasażerka pociągu, która tak się zdenerwowała sytuacją, że zaczęła odczuwać duszności w klatce piersiowej. Większość z kilkudziesięciu pasażerów składu nawet nie poczuła uderzenia. Dopiero po kilku minutach ludzie zaczęli zastanawiać się, dlaczego pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Po niemal godzinie oczekiwania ci bardziej niecierpliwi wzięli bagaże i poszli w kierunku drogi krajowej nr 8, by na własną rękę szukać transportu.
- Każdy chce dojechać do domu na czas. Nie możemy czekać w nieskończoność - żaliła się pasażerka.
Wyjaśnieniem okoliczności wypadku zajęła się policja.
Pasażerowie musieli czekać na przyjazd przedstawicieli Polskich Kolei Państwowych z Tarnowskich Gór jeszcze ponad dwie godziny. Ostatecznie po prawie trzech godzinach stwierdzono, że pociąg może dojechać do najbliższej stacji kolejowej w Czastarach, aby po wymienieniu uszkodzonej lokomotywy w końcu odjechać.
- To nie jest nasza wina. Nie mamy wpływu na zachowanie kierowców. A w tym wypadku kierowca ewidentnie nie zatrzymał się przed znakiem stop. Na szczęście uderzył w koło lokomotywy i otarł się o pierwszy wagon. Gdyby było inaczej, kilkudziesięciu pasażerów pociągu mogłoby zginąć na miejscu - wyjaśnia Zbigniew Czyż, dyrektor ds. eksploatacji Zakładu Linii Kolejowych w Tarnowskich Górach.
Co roku w Polsce dochodzi do 250 wypadków na przejazdach kolejowych. Zazwyczaj kończą się one tragicznie. Tylko w 2007 r. na przejazdach zginęło 45 osób, a 127 zostało rannych. Zdaniem wielu specjalistów, do wypadków nie dochodziłoby, gdyby na przejazdach działały automatyczne światła ostrzegawcze.
- Producenci narzucają bardzo wysokie ceny za ich zamontowanie. Są porównywalne z wybudowaniem wiaduktu, a na taki wydatek trzeba mieć pieniądze - dodaje Zbigniew Czyż.
Okazuje się, że i światła nie zawsze pomagają. Zaledwie trzy dni temu na przejeździe kolejowym pomiędzy Krzepicami a Janinowem na Śląsku 48-letni kierowca przejechał na czerwonym świetle, wjeżdżając wprost pod koła pociągu. Osierocił dzieci i żonę.
Z kolei w Wieluniu dużym echem odbił się wypadek na niestrzeżonym przejeździe kolejowym w pobliskim Pątnowie, do jakiego doszło w lipcu ubiegłego roku. Trzy osoby poniosły śmierć, gdy pociąg uderzył w fiata punto. Ludzie winą za to obarczali PKP, twierdząc, że przejazd zasłaniały chaszcze.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?