Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Operę przez duże O można robić tylko za złotówkę przez duże Z

Dariusz Pawłowski
fot. Piotr Kamionka
Z Markiem Szyjką, dyrektorem naczelnym Teatru Wielkiego w Łodzi rozmawia Dariusz Pawłowski

Czuje się Pan już dobrze w Łodzi?

Zawsze miałem z Łodzią związane dobre myśli, mimo że ostrzegano mnie, iż to miasto robiące przygnębiające wrażenie. Może jest to związane z tym, że Łódź była pierwszym miastem, do którego pozwolono mi jako nastolatkowi samodzielnie przyjechać. Kojarzyła mi się więc z początkiem osobistej wolności. Teraz widzę w niej coraz więcej interesujących i wartościowych rzeczy.

A w Teatrze Wielkim? Jak ocenia Pan po kilku miesiącach dyrektorowania jego kondycję?

Staram się unikać odniesienia do tego, co jest związane z przeszłością i z moimi poprzednikami. Dlatego że jeśli rozpoczynamy pracę i stoi przed nami pewna wizja, to po pierwsze trzeba wykonywać jak najmniej zwrotów do tyłu, a po drugie jeśli ustawiamy się w opozycji do tego, co było ledwie pół roku temu, to ograniczamy sobie to, do czego dążymy w przyszłości. Nie jest tylko chwytem reklamowym mówienie o tradycji Teatru Wielkiego i moja obecność w gabinecie dyrektora tego teatru jest wynikiem wszystkich rzeczy, które się dotychczas dokonały. Chciałbym, żeby za kilka miesięcy inaczej wyglądała struktura tej instytucji, bo wydaje mi się, że - podobnie zresztą jak wielu instytucji kultury w Polsce - jest ona archaiczna, bardzo rozbudowana i ma problemy z mobilnością i reagowaniem na problemy, które niosą współczesne produkcje teatralne. Zależy mi na takim ustawieniu struktury, żeby lepiej skupiać się na celach. Nie mam jednak zamiaru przeprowadzać rewolucji, tylko powolną ewolucję.

Czy podobnie chciałby Pan zmienić repertuar?

Tak, i dajemy temu wyraz w przygotowanym już planie artystycznym do 2011 roku. Chcemy, aby inaczej wyglądały proporcje repertuaru Teatru Wielkiego. Z przekorą posługujemy się od kilku tygodni, jako pewnym instrumentem reklamowym, bez chęci formalnej zmiany nazwy teatru, sformułowaniem Opera Łódź. Wydaje nam się bowiem, że gdzieś zagubiono to, co jest pierwszą, najważniejszą powinnością i celem statutowym tej instytucji. Zapomniano, że jest to przede wszystkim dom opery. Oczywiście, nie jestem przeciwnikiem operetek czy musicali. Ale nie możemy zapominać, że kilka przecznic od Teatru Wielkiego jest Teatr Muzyczny, który ma w swoim statucie przede wszystkim realizację takich właśnie przedsięwzięć. Trzeba więc zachować proporcje tak, byśmy mogli się uzupełniać.

Jak zatem określiłby Pan teatr, który chce robić?

Kiedy mieliśmy we wrześniu koncert inauguracyjny z panem Kazimierzem Kordem, zwracając się do widzów, szukałem słów na określenie tego, o co pan pyta. I powiedziałem, że chcemy, aby nasz teatr był żywy, poruszający i dobry. Najdłużej myślałem nad tym ostatnim słowem. Bo co właściwie znaczy "dobry"? Jednak wydaje mi się, że troszkę zapomnieliśmy mówić prostymi słowami. Daje się w gronie osób, które mówią o operze, piszą o operze, rozumieją i lubią operę i chodzą do niej, osiągnąć takie porozumienie, by używać po prostu takich słów. Kwestią jest sposób, jakim chce się dążyć do tego, by robić dobre przedstawienia. I tutaj nie wymyślono nic nadzwyczajnego. Chcemy po prostu, żeby wybitni realizatorzy, którzy za moment będą pracowali z naszym zespołem, wnieśli nowy sposób pracy, ale i nową jakość na scenie.
Jacy to będą więc realizatorzy?

Jeśli dzisiaj zapytamy, kto w polskich teatrach muzycznych jest najbardziej spektakularną postacią, która w tej dziedzinie osiągnęła najwięcej, to musi nam przyjść do głowy jedno nazwisko: Wojciech Kępczyński. Tysiące osób ogląda jego produkcje w warszawskim Teatrze Roma. I jeśli teraz powiem, że będzie on realizował u nas przedstawienie, to dajemy wyraz temu, w jakim kierunku chcemy iść. Jeśli podobne pytanie postawimy w sprawie teatru operowego, to najbardziej gorącym polskim nazwiskiem jest Mariusz Treliński. I tu również odpowiadam: jesteśmy w trakcie rozmów i wszystko wskazuje na to, że w roku 2010 pan Treliński będzie u nas pracował. Dalej, jeśli mówimy o szefach muzycznych - a to dla mnie kwestia kluczowa i nie jest przypadkiem, że rolę dyrektora artystycznego przejął u mnie pan Tadeusz Kozłowski, osoba o ogromnym autorytecie muzycznym - to czołowymi nazwiskami są: Kazimierz Kord, Jacek Kasprzyk, który będzie u nas pracował we wrześniu, Krzysztof Penderecki, który będzie dyrygował w listopadzie, Łukasz Borowicz, który był kierownikiem muzycznym przy "Czarodziejskim flecie" i będzie pracował w przyszłym roku przy "Rusałce" Dworzaka. Jeszcze jednym istotnym obszarem jest sfera plastyczna. I znowu stawiając to samo pytanie, dwa najważniejsze polskie nazwiska to Andrzej Kreutz Majewski, który będzie u nas pracował w roku 2010, oraz Boris Kudliczka, który także będzie dla nas przygotowywał scenografię w przyszłym roku. Podobne myślenie będzie dotyczyło baletu. I to jest odpowiedź na pytanie, w jaki sposób chcemy osiągnąć to, by łódzka opera była żywym, poruszającym i dobrym teatrem.

Ważne jest też chyba, by był to teatr ponadłódzki, o którym będzie głośno nie tylko w kraju, ale i w Europie...

To jest ważna rzecz i spędza nam ona sen z powiek. W Polsce jest jedenaście teatrów operowych. Niektórzy twierdzą, że to za wiele, że potencjału artystycznego jest na dwie, trzy sceny. W Łodzi jesteśmy w drugim co do wielkości teatrze w Polsce i jednym z wcale nie najmniejszych w Europie. I mamy z jednej strony Operę Narodową, która zawsze będzie liderem, z drugiej Operę Dolnośląską, za moment, jak sądzę, usłyszymy o sukcesach Opery Krakowskiej, nie próżnują Opera Nova w Bydgoszczy i opera w Poznaniu. Zatem w promieniu 150 kilometrów ze wszystkich stron mamy silne ośrodki operowe. Trzeba więc w tym gronie znaleźć dobrą drogę dla siebie. Chcielibyśmy przez najbliższe dwa, trzy lata pokazać pewien progres związany z wykonywaniem przedstawień. Aby osoby, które wymieniłem, przyczyniały się do wewnętrznego rozwoju naszych zespołów artystycznych, ale jednocześnie sprawiły, że ich produkcje będą wysyłać sygnały o tym, że dzieje się tu coś ważnego, dalej niż tylko w granicach regionu łódzkiego. Dla mnie też ziemią do zagospodarowania jest kwestia szeroko rozumianej obecności opery w środowisku akademickim i wśród młodych widzów. Chcemy wyjść do szkół, wychowywać sobie widzów i rozbudzać zainteresowanie operą wśród studentów. Myślę, że olbrzymią pomocą będzie scena kameralna naszego teatru, która ma być gotowa za trzy lata. Na razie pierwszym krokiem w tym kierunku będzie opera "Juliusz Cezar" Händla, którą chcemy zaprezentować w grudniu, a którą realizujemy wspólnie z Akademią Muzyczną, Akademię Sztuk Plastycznych i Państwową Szkołą Filmową Telewizyjną i Teatralną. Dla nich będzie to miało duże znaczenie edukacyjne, dla nas będzie to szansa dotarcia do tego olbrzymiego środowiska.
Jakie konkretnie przedstawienia zatem chce Pan zaproponować?

Myślę, że pierwszym znakiem, który ma pokazać pewną nowość i odmienność w teatrze, będą XX Spotkania Baletowe. Chcemy im bardziej nadać charakter festiwalu sztuk. Dlatego poza spektaklami w teatrze będzie koncert z muzyką baletową w Filharmonii Łódzkiej, przegląd filmów fabularnych i dokumentalnych, organizowany przez Muzeum Kinematografii, pokazy i instalacje w Muzeum Sztuki, wystawy fotograficzne, warsztaty taneczne. U nas od 8 maja do 2 czerwca pokażą się: nasze "Jezioro łabędzie" z orkiestrą, w realizacji Giorgio Madii, najnowsza produkcja zespołu Jiřzego Kyliána, Czesi z tradycyjną inscenizacją "Romea i Julii", też z orkiestrą, zespół z Izraela z dwoma spektaklami, po raz pierwszy w Polsce Pietragalla - francuska tancerka, która prowadzi własny zespół, z widowiskiem "Marco Polo", Ewa Wycichowska z jednym ostatnich swoich spektakli, McGregor z nowym przedstawieniem oraz hiszpańska kompania Antonio Gadesa, współtwórcy tanecznych filmów Carlosa Saury, z "Carmen" w wersji flamenco. A na 99 procent gwiazdą festiwalu będzie Michaił Barysznikow z własnym programem. Prowadzimy rozmowy o zakończeniu sezonu 8 czerwca koncertem jednej z największych gwiazd opery na świecie. Na razie jednak jeszcze nie możemy ujawnić nazwiska.

Co w następnym sezonie?

We wrześniu pragniemy go zacząć koncertowym wykonaniem opery "Tosca", które poprowadzi Jacek Kasprzyk. Na koniec września planujemy premierę "My Fair Lady" w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego. 10 listopada, w koncercie z okazji kolejnej rocznicy odzyskania niepodległości, orkiestrę i chór naszego teatru poprowadzi Krzysztof Penderecki. W grudniu premiera wspomnianego już "Juliusza Cezara", w styczniu zaś - baletu "Romeo i Julia" w choreografii Jerzego Makarowskiego i scenografii Ryszarda Kai. Później, prawdopodobnie w lutym, zobaczymy premierę "Rusałki" Dworzaka, a dwa miesiące później mamy nadzieję wystawić "Damę pikową" Czajkowskiego, którą przygotują Mariusz Treliński i Boris Kudliczka, z ruchem scenicznym Emila Wesołowskiego. Na maj zaplanowaliśmy premierę europejską amerykańskiego baletu "Kontakt" - prosto z Broadwayu przyjedzie go realizować Susan Stroman. Na zakończenie sezonu chcemy przedstawić prapremierę światową opery o Chopinie, która jest pisana specjalnie dla nas - jeszcze nie mogę zdradzić, kto ją pisze. Kolejny sezon to między innymi "Turandot", widowisko baletowe "Tristan", które chcemy zrobić w koprodukcji z Operą Narodową, widowisko łączące twórczość Purcella i Bartoka, które wyreżyseruje jeden z powszechnie znanych reżyserów, ale niezwiązanych z operą i to będzie zaskoczenie oraz premiera baletowa Ewy Wycichowskiej z naszym zespołem na otwarcie XXI Łódzkich Spotkań Baletowych. A w programie Spotkań przewidujemy między innymi balet Monte Carlo, balet XXI wieku Maurice'a Bejarta, balet mediolańskiej La Scali ze "Snem nocy letniej". I na koniec Puccini w reżyserii Michała Znanieckiego.

Realizacja tych planów będzie kosztować. Czy spodziewa się Pan zwiększenia budżetu Teatru Wielkiego?

Nie ukrywajmy, zawsze jest tak, że krawiec kraje na tyle, na ile pozwala mu materiał. Na pewno będziemy się przyglądać kosztom samej instytucji, ale chcę od razu powiedzieć, że tu możliwości wygospodarowania środków są ograniczone. Będziemy poszukiwać funduszy w budżecie ministerstwa kultury czy w różnych programach operacyjnych, a także sponsorów. Choć trzeba pamiętać, że znaczące pieniądze dla kultury od sponsorów już się skończyły, bowiem przeszli oni do sportu. My niestety nie zapewnimy takiej reklamy jak logo sponsora na koszulce zawodnika. Najważniejszym źródłem pozostaje Urząd Marszałkowski, którego wsparcie i zrozumienie problemów opery jest dobrym prognostykiem. Bo musimy jasno postawić sprawę: jeśli poważnie mówimy o tym, że chcemy mieć operę przez duże O, to to musi kosztować. I przed taką deklaracją nie da się uciec, bo pójście na łatwiznę zawsze widać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki