Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Nowy" - mity i rzeczywistość

Michał Lenarciński
Zbigniew Brzoza
Zbigniew Brzoza fot. Mateusz Trzuskowski
Ze Zbigniewem Brzozą, dyrektorem artystycznym Teatru Nowego w Łodzi, rozmawia Michał Lenarciński

O Teatrze Nowym mówi się teraz nowy Teatr Nowy albo Teatr Nowy całkiem nowy. Ale są jeszcze zaszłości, na przykład w postaci procesów ze zwolnionymi aktorami.

Właśnie się procesy skończyły.

Dużo ich było?

Nie, dwa procesy z ośmioma aktorami i jeden z jednym.

To nie wszyscy zwolnieni poszli do sądu?

Nie.

A zwolnił Pan ile osób?

Trzynaście. A trzy zwolniły się same.

Ile osób liczy teraz zespół?

Dwadzieścia cztery. I nadal jest olbrzymi.

Dlaczego?

Jest olbrzymi i wymaga wzmocnienia. Ja wyobrażam sobie, że to powinien być zespół 24-27-osobowy, ale aktorów, którzy są na tyle elastyczni, że można z nimi grać cały repertuar. A z częścią naszego zespołu całego repertuaru grać nie można.

A w jakich teatrach można grać, że tak powiem, wszystko wszystkimi?

Takim teatrem na pewno był Teatr Rozmaitości w Warszawie, na pewno jest Teatr Polski we Wrocławiu, żeby daleko nie sięgać - Teatr imienia Jaracza w Łodzi ma też takie możliwości.

Domyślam się, że repertuar całego pierwszego Pana sezonu w "Nowym" jest Pana manifestem artystycznym. A pierwsza premiera - socjalistyczny produkcyjniak Vaszka Kani - "Brygada szlifierza Karhana", czym jest?

To jeden z tych tytułów niemożliwych do zrobienia. Mam na myśli to, że tej sztuki obecnie w teatrze nie można wystawić jeden do jednego. To wymaga jakiegoś specjalnego napięcia artystycznego od wszystkich. A z drugiej strony, ma to być przedstawienie zespołowe. Czego w tym teatrze nie było od lat. A po trzecie, jest to odwołanie symboliczne do początków Teatru Nowego: tym tytułem zaczynał Dejmek i otwierał nim pierwszy sezon. Odniesienie się do tamtego mitu założycielskiego wydaje mi się bardzo ważne. Trzeba się w pewien sposób rozliczyć z tym, co tworzyło ten mit. Myślę, że w każdym sezonie czekać nas będzie taka jedna premiera "Dejmkowska".

Z perspektywy historycznej możemy dziś śmiać się, że sześćdziesiąt lat temu, aby otworzyć teatr, trzeba było sięgać po taki tekst.

Z jednej strony tak. Ale nie możemy się śmiać my, którzy w jakiś sposób jesteśmy przesiąknięci doświadczeniem komunizmu.

Teatr Nowy to podniebne wzloty i haniebne upadki. Część publiczności, a z całą pewnością ta "Dejmkowska", odeszła od teatru. Jak Pan chce "odobrazić" tych widzów?

Jeśli będziemy rzetelni artystycznie i odważni zarazem, i będziemy mieć wyraźne oblicze teatru artystycznego, to najpierw odejdzie od nas sporo widzów przyzwyczajonych do tego, co było ostatnio, a później - mam nadzieję - zaczną wracać ci widzowie, którzy wcześniej odeszli. I Teatr Nowy znów będzie miał inteligencką widownię. Dla niej chcę robić teatr.

Repertuar, który Pan ogłosił, jest od Wschodu do Zachodu i przez kilka epok...

...to dobrze. To się uzasadni na scenie. Ale jednak będą zmiany. Zbyt optymistycznie założyłem liczbę ośmiu czy bodaj dziewięciu premier. Rozgrzewanie zespołu będzie bardziej czasochłonne, niż sądziłem. Z pewnością zrealizujemy siedem, a jedna nie będzie tą zapowiadaną - Łukasz Kos nie zrobi "Trzech cylindrów", ale inny tytuł. Ponieważ jednak nie wie o tym jeszcze zespół, nie mogę powiedzieć, co to będzie. Proszę przy okazji zwrócić uwagę, że w repertuarze są prawie wyłącznie adaptacje, czyli "coś", co wymaga znalezienia języka, co trzeba konstruować od początku. Wszystkie nasze przedsięwzięcia są ryzykowne, ale jeśli w pierwszym sezonie odważnie nie skoczymy w przepaść, to później tym bardziej nie będziemy się odważać.

Pierwsza premiera już w przyszłym tygodniu - "Brygada szlifierza Karhana". A co później?

W styczniu "Słońce w kuchni" według Iwaszkiewicza w reżyserii Marcina Brzozowskiego, "Przygody barona Munchhausena" w reżyserii Agaty Bizuk i Adama Walnego, w marcu spektakl Piotra Cieplaka - jeszcze bez tytułu i premiera Łukasza Kosa, później "Prom" według "Promu na Gabriolę" Malcolma Lowry'ego w reżyserii Marcina Brzozowskiego i, myślę, "Rękopis znaleziony w Saragossie" w mojej reżyserii.

Czyli planowana premiera "Józefa i Marii" Turriniego wypadła?

Niestety. I to jest przykre, bo Paweł Szkotak już zaprosił nas z tym przedstawieniem na festiwal. No i nie będzie pretekstu do przyjazdu do Łodzi Turriniego, z którym się przyjaźnię i którego chcę namówić - i myślę, że mi się to uda - do napisania dramatu inspirowanego Łodzią. On już tu był i Łódź zrobiła na nim ogromne wrażenie.

Czyli postara się Pan, by Łódź przeszła do historii dramatu powszechnego?

Bardzo bym chciał. To pisarz, który może napisać coś bardzo istotnego, a zarazem zaskakującego.

A jak Pan postrzega Łódź?

To moje miasto, które jest mi bliższe niż utracona przed laty Warszawa. Tu jest wspaniała inteligencja, nie zmajoryzowana białymi kołnierzykami, nie zagoniona, wolna, naturalna, nie sztuczna. Jestem z Łodzią od lat związany, chyba znam to miasto, czuję je. I postaram się, by Teatr Nowy wyrastał z kontekstu Łodzi. To się nie stanie natychmiast, bo nie można się spieszyć, ale chciałbym, by było to czytelne.

Pan ma podpisany kontrakt do grudnia 2009 roku. Nie deprymuje to Pana?

Nie. Jestem tak umówiony z prezydentem, że jeśli my tu będziemy wykonywać rzetelną robotę, to nie ma powodu do niepokoju. Zresztą, gdybym zakładał, że jestem tu tylko do grudnia 2009, to myślałbym o tym miejscu w sposób zbójecki. A teatru w taki sposób nie można prowadzić. Ja przyszedłem tu budować, a nie niszczyć. Tak więc ten termin ani mnie nie cieszy, ani przeraża.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki