MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Reżyseria na opak wywrócona

Michał Lenarciński
Studenci się napracowali, mieli zrobione piękne zdjęcia, ale nie dano im tego wykorzystać
Studenci się napracowali, mieli zrobione piękne zdjęcia, ale nie dano im tego wykorzystać fot. i proj. Patrycja Płanik
"Księżniczka na opak wywrócona" - wspaniała komedia hiszpańskiego "złotego wieku", niemal 400 lat temu wyszła spod pióra wybitnego dramaturga Pedra Calderona de la Barki. Lekkość, wdzięk, finezja, błyskotliwość, doskonałość konstrukcyjna, kunsztowność dramaturgiczna, dowcip i gorzka refleksja - to jeszcze nie wszystko, czym można ten tekst scharakteryzować.

Calderon w "Księżniczce..." porusza problematykę, która interesowała go całe życie, a zawiera się w dwóch dziś toposach: życie jako sen i świat jako teatr. Kunsztowna intryga, wpisana w barokowe obyczaje, opowiada o różnych obliczach miłości, nie wartościując ich, lecz ludzi. Uświadamia, jak wiele może kosztować jedna pomyłka, jak nie wolno igrać z uczuciami innych, jak delikatne jest ludzkie wnętrze. Wieśniaczka Gileta w sukni księżniczki śni swój sen, uczestnicząc w spektaklu, nad którym nie panuje i na który nie ma wpływu. Gra o miłość pary książąt czyni z niej ofiarę złudzeń, pozostałych - ofiarami namiętności. Tych dobrych, i tych złych.

Czy tę "Księżniczkę na opak wywróconą" wystawił w Teatrze Studyjnym Iwo Vedral - pojęcia nie mam, chociaż taki tytuł ma jego realizacja. Ja nadałbym jej raczej tytuł "Przedstawienia na opak wywrócone". Że też po sukcesie "Podróży poślubnej", którą wyreżyserował w Jeleniej Górze, chciało mu się zrobić zły spektakl w Łodzi?!

A zaczyna się świetnie: dziewczyna usadowiona na plastikowych krzesłach, ustawionych w kilka rzędów w głębi sceny, vis a vis widowni, śpiewa piosenkę. Słowa namiętnego tanga tłumaczą napisy; dziewczyna śpiewa o miłości, o tym, że ona odeszła, on tęskni. Naoglądał się reżyser filmów Almodovara - pomyślałem sobie, nawet z nadzieją na ciąg dalszy. Rzeczywiście, dalej w przedstawieniu też kilka skojarzeń z hiszpańskim twórcą, ale po co i dlaczego? Z tym Vedral się nie zdradza.

Zdradza za to obeznanie w twórczości reżyserki teatralnej Mai Kleczewskiej. I to tak doskonałe, że nie wiem, czy Kleczewska nie będzie miała mu za złe, bo inspiracji, czy wręcz cytatów z Kleczewskiej (np. z "Woyzecka") w przedstawieniu Vedrala nie brakuje. Reżyser pracował jako asystent Krzysztofa Warlikowskiego, więc i ślady fascynacji jego realizacjami można dostrzec. Jest np. niby oniryczna, a pusta jak bęben choreograficzna (?!) scena, pożyczona od Warlikowskiego z "Kruma"... Generalnie spektakl Vedrala taki, rzekłbym, "erudycyjny" jest.

Cieszy, że młody reżyser chodzi do teatru i ogląda spektakle kolegów. Nie wiem tylko, czy to ma dobry wpływ na oryginalność twórczą, bo sceny, których nie pokojarzyłem z pracami innych, zupełnie w przedstawieniu Iwa Vedrala nie zostały... ustawione.

Nie ma więc w spektaklu sytuacji w tradycyjnym rozumieniu, jest za to brak relacji między postaciami. To, że mówią do siebie i jednocześnie na siebie patrzą, to jeszcze nie jest reżyseria. Ubieranie Fabia w garnitur i buty na obcasach, zdejmowanie mu marynarki i pokazywanie nagiego torsu, w kolejnej scenie doklejanie rzęs, malowanie ust i przerabianie na drag queen, by w finale włożyć mu spódnicę i perukę - to jeszcze nie jest ewolucja postaci. A mówienie o Fabiu tak "wyranżerowanym" tekstem sztuki "starzec" to paranoja. Zresztą jak cała językowa sfera, nad którą reżyser uwspółcześniający sztukę nie zapanował. Mamy więc takie cudaczności jak Florę (Katarzyna Lenarcik) w podartej czerwonej sukience z jedwabiu i szpilkach, która do przebranego we frak i koszulę z żabotami Romualda Krężela zwraca się per książę. Bo Krężel gra Księcia, i to motywacja wystarczająca. Do Dagmary Banaczek w topie z cekinów mówi się tu księżniczko, a do Huberta Jarczaka signore. Zresztą Hubert, który gra Roberta, od pewnego momentu ubrany jest w marynarkę na opak. To znaczy wywróconą na lewą stronę. Bardzo to oryginalne i zachwyca bezgranicznie, jak cała reszta. Fajni młodzi aktorzy, dla których spektakl jest przedstawieniem dyplomowym, napracowali się, próbowali pokazać choć odrobinę tego, czego nauczyli się w szkole, ale na straży, by do tego nie dopuścić, stał reżyser Iwo Vedral. Młotkiem zatłukł szczerość i blask młodych i zdolnych ludzi, walcem rozjechał indywidualizm. Na szczęście będą jeszcze inne dyplomowe realizacje, w których - mam nadzieję - będą mogli zabłysnąć. A Iwo Vedral za to, co zrobił z tekstem Calderona, a przede wszystkim za to, czego nie zrobił reżyserując dyplomowe przedstawienie, pójdzie do piekła w spódnicy, z przyklejonymi rzęsami, w peruce i na wysokich obcasach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki