Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Dziadek do orzechów" dla wnuków i dziadków

Jarosław Zalesiński
Dawno nie było w trójmiejskich teatrach tak autentycznie zabawnych scen
Dawno nie było w trójmiejskich teatrach tak autentycznie zabawnych scen Materiały prasowe
Troskę o to, by przypadkiem nikogo tu nie zanudzić, widać w tym przedstawieniu od początku. Ledwie orkiestra rozpoczyna uwerturę, a już na widownię wbiegają rozbawieni tancerze, śmiejąc się i przekrzykując.

Widać, że to rodzinna przedświąteczna wyprawa, powrót z handlowej galerii, z łupami. Za chwilę, gdy kurtyna ruszy w górę, jesteśmy już w domu u, domyślamy się, tej samej rodziny. Ściany salonu zbudowane są z paczek z prezentami. Niby sama radość i szczęście, ale jakoś ciasno, nieswojo, niezgodnie.

Dopiero kiedy na scenie pojawia się ożywiony Dziadek do orzechów, salonik efektownie się rozpada jak domek z kart i otwiera się przestrzeń dla dziecięcej wyobraźni.
"Dziadek do orzechów" Piotra Czajkowskiego, którego premiera odbyła się w Operze Bałtyckiej w sobotę 20 grudnia, według pomysłu niemieckiego choreografa Hansa Henninga Paara, niesie ze sobą proste przesłanie. Świat, który stworzyliśmy dziś dzieciom, wcale im nie służy.

O wiele lepsza od świata lalek Barbie i cyberrobotów z konsolami jest kraina dawnych bajek i baśni, przez którą podróżuje Klara (przekonująca Franciszka Kierc) w drugim akcie widowiska. To prosto podany morał w prezencie dla dziadków i rodziców.

A jaki prezent dostają tu dzieci? Przede wszystkim dużo świetnej zabawy. Dawno nie widziałem w trójmiejskich teatrach tak autentycznie komicznych scen jak igraszki śnieżynek i pary bałwanków. Humor napędza zresztą całe to przedstawienie. Czy humorystyczność wiosennego tańca kwiatów jest równie udana jak tarzanie się w śniegu śnieżynek, tego bym nie powiedział, ale dzieciaki na widowni nad tego rodzaju nierównościami łatwo przejdą do porządku.
Z humorem została też tu potraktowana tradycja wystawiania "Dziadka do orzechów" po Bożemu, w tiulach i na puentach. Gdy wróżka (Karolina Jastrzębska) odtańczy kilka pas, "zniechęcona" opiera się o kulisę i zastyga w pozie obrażonej piękności. Klasyczny taniec miga tylko w materiale tego przedstawienia jak złota nitka. Równie wiele tu niby-pantomimy (np. Babcia Piotra Borowego czy świetny, ruszający się jak Robokop Super He-Man Filipa Michalaka) i "normalnego" aktorstwa, z okrzykami i śpiewami włącznie.

Tancerzom brakuje pewnie w tym przedstawieniu okazji do baletowych popisów. Widz, zwłaszcza młodszy, tego braku nie odczuwa. "Dziadek do orzechów" jest przykładem zgrabnej, dobrze poukładanej i nieodparcie zabawnej transkrypcji tradycyjnego baletowego widowiska na język i wrażliwość współczesnej dziecięcej widowni. Jest w tym co prawda pewien paradoks - wiara w magię dawnych baśni nie łączy się z wiarą w magię staroświeckiego piękna baletu, ale cóż, takie to czasy.

W gdańskim "Dziadku do orzechów" żal mi tylko jednego. Operowi związkowcy odmówili udziału w zaplanowanych na styczeń przedstawieniach i niektóre, już wyprzedane, trzeba było odwoływać. Nie wiedziałem dotychczas, że związkowcy aż tak nie lubią dzieci. Nie chcą im zabawami śnieżynek zrekompensować braku zimy? Naprawdę szkoda.

Najbliższe przedstawienia 23 i 26 grudnia. Opera Bałtycka, Gdańsk, al. Zwycięstwa 15

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki