Nie podejmę się próby streszczenia wydarzeń farsowej sztuki Ludlama. "Irma" jest tak świadomie absurdalna, że tylko bym się ośmieszył, starając się ją opowiedzieć. Wszystko jest tu bzdurne i na niby, tak jak ściany domu arystokratycznej angielskiej rezydencji w "Mandacrest na wrzosowiskach", jak czytamy w didaskaliach. W rzeczywistości ściany te to po prostu równiutko przystrzyżony żywopłot.
Na wprost widnieje w nim okno, które równie dobrze funkcjonuje jako drzwi, przez które wpadać będzie wilkołak. Po lewej stronie, jakby to był Luwr, wisi portret Mony Lizy. Gdy wydarzenia nabiorą tempa, będzie sobie z niego ciurkać krew, a po uruchomieniu tajemnej dźwigni portret się obróci, wypuszczając przykutego łańcuchami wampira. Pośrodku mamy długie żółte pudło, które się w środku przedstawienia okaże sarkofagiem egipskiej mumii. Po prawej - ukryte obrotowe drzwi, za którymi dynda kościotrup. Sami państwo rozumieją, że tego się nie da sensownie opowiedzieć.
Sztuka Ludluma jest brawurową mieszaniną najróżniejszych teatralnych i kinowych konwencji, klisz czy gatunków. Bezpośrednią inspiracją była ponoć "Rebeka" Alfreda Hitchcocka, ale to tylko jeden klocek z wielkiej układanki. W przekładzie Małgorzaty Semil co rusz się pojawiają np. cytaty z "Dziadów" czy "Wesela". Aktorzy albo reżyser podopisywali Ludlumowi sporo własnych konceptów, czasem wziętych z gazet z ostatnich tygodni, np. perypetie klientów biura podróży Kopernik. Dziką radość publiczności obudziły żarty ze strażników miejskich, którzy asystują spektaklom w Pruszczu Gdańskim, odkąd jacyś rozweseleni (bynajmniej nie samymi przedstawieniami) widzowie próbowali się podłączyć z własnymi recytacjami.
- Wezwę Straż Miejską - rzuca w pewnym momencie jeden z aktorów. - E, i tak nie przyjdą - reflektuje się po chwili.
O te dopiski podejrzewam i reżysera Adama Orzechowskiego, i aktorów Łukasza Konopkę i Marka Tyndę. Może nawet bardziej tych drugich? Nie wiem, jak było, ale wiem, bo widać to na scenie, że aktorzy się tu czują jak na swoim. W ich graniu jest przy tym tyle samo swobody, co i dyscypliny, bez której spektakl rozsypałby się po pół godzinie. Rzecz w tym że Konopka i Tynda mają do zagrania siedem postaci, w tym kilka kobiecych. Tempo tych przebieranek jest naprawdę zawrotne. W końcówce Marek Tynda nie ma już czasu zejść ze sceny i gra parę bohaterów, dialogujących ze sobą. I gra ich wiarygodnie.
Tak, sukces "Tajemniczej Irmy Vep" jest przede wszystkim sukcesem aktorskim. Ale i reżyser Adam Orzechowski, dyrektor teatru, nareszcie się w tej sztuce dogadał ze swymi podwładnymi. Czekam teraz na sequel "Tajemniczej Irmy Vep", przygotowywany na koniec sierpnia. Sztukę, montowaną na scenie Malarnia w Gdańsku, zagra druga para aktorów - Piotr Łukawski i Maciej Konopiński. Na pewno się wybiorę, wcale nie dlatego że nie będzie już komarów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?